środa, 17 lipca 2013

Rozdział siódmy.

Za oknem siąpi deszcz. Duże, zimne krople obijają się o szyby ciemnych okien, spływając krzywymi strugami na spróchniałe, drewniane framugi. Drżące, skrzywione chorobą palce dotykają z wolna szyby, przejeżdżając kościstym palcem po złączeniu drewna i szkła. W niebieskich, ślepych oczach pojawia się przebłysk życia. Bezzębne usta wykrzywiają się w uśmiechu, druga ręka zaciska się na liście. Wytłoczone litery błyszczą w wieczornym świetle. Ostatnie chwile słońca. 
-Jak sądzisz jak długo ? - dobiega z ciemności młody głos. Postać przy oknie nie rusza się. Przymyka ciężkie powieki oddychając głęboko, chrapliwie. Ramiona postaci trzęsą się. Druga osoba zbliża się kładąc dłoń na ramieniu starca. Ręka zaciska się.
-Jak długo? - powtarza ostrzej. Niewidomy milcząc odwraca twarz ku oknu. Młodzieniec łapie pergamin z wytłoczonymi literami by zmiąć go po chwili. Chodzi przez chwilę w koło po małym, prawie pustym pokoju, a jego kroki niosą się echem na starej, drewnianej podłodze. Po chwili przystaje, kręcąc z niedowierzaniem głową. W szarych oczach błyszczą łzy.
-Dlaczego mi nie powiedziałeś ? - pyta drżącym głosem, z nieskrywanym wyrzutem. 
-Dlaczego! - tym razem głos przechodzi w krzyk, powtarzany przez echo. Starzec nie odzywa się. 
-Wiesz, że temu dziecku należy zapewnić ochronę.. , skoro jest szansa.. - młodzieniec urywa nagle widząc groźną twarz starca.
-Nie szansa - mówi twardo, mocnym głosem, jakby nagle ubyło mu z trzydzieści lat. 
***
Na zewnątrz szaleje wichura. Okiennice obijają się o siebie na wietrze. Nie słychać nic. Niski, korpulentny człowiek spogląda z przestrachem po spowitym w ciemności pokoju w poszukiwaniu ucieczki. Biedak nie wie, że nadaremnie. A może wie? Wysoka szczupła postać wchodzi powoli, krok za krokiem do pokoju, odziana w długą, spływającą do ziemi szatę. Na ustach przybysza błąka się lekki uśmiech. 
-Szukasz mnie? - pyta cicho, przeciągając sylaby i mówiąc jakby przez zęby, prawie sycząc. Mężczyzna zrywa się jak rażony piorunem. 
-Oh daj sspokój. Okazałeś się pomocny. Teraz pomocny nie jesteś. Czas więc skończyć naszą znajomość. Nie miej do mnie urazy. Ja po prostu definitywnie...kończę...swoje....znajomości - młodzieniec przybliża się z każdym krokiem, cedząc słowa, aż stają oboje pod ścianą. Młodzieniec z wyciągniętą różdżką przytkniętą do gardła rozpłaszczonego na ścianie mężczyzny. Młodzieniec pochyla głowę i uśmiecha się widząc jak strach zmienia ludzi. Rozkoszuje się dręcząc swoją ofiarę, gdy nagle dostrzega zmianę w zachowaniu mężczyzny, który nie drży już jak liść na wietrze ale spogląda na niego hardo. 
-Oh widzę, że eliksir przestał działaś - mówi spokojnym głosem młodzieniec nie dając po sobie poznać zdziwienia. 
-Najwyraźniej -  odpowiada mu zdecydowany głos mężczyzny około trzydziestki. Stojący pod ścianą odsuwa różdżkę młodzieńca zdecydowanym gestem.
-Nie sądzisz, że dość już tej zabawy Panie Riddley ? pyta, ostatnie słowa przeciągając i wypowiadając jak obelgę. Młodzieniec krzywi się, przystojną twarz przecina obrzydliwy grymas.
-Oh, zapomniałem, czyżbym miał Cię tytułować Lordem ? - prycha. Riddley przyciska różdżkę do gardła mężczyzny, wbijając jej świecący koniec w opaloną skórę mężczyzny. W pokoju rozlega się śmiech starszego, który po chwili spogląda w oczy młodzieńca i cicho mówi:
-No dalej, śmiało, chcesz mnie zabić? - kawałek drewna mocniej wbija się w szyję mężczyzny.
-Myślisz, że nie potrafię? - młodzieniec odpowiada z gniewem, z trudem się hamując.
-Oh, na pewno - mówi mężczyzna spokojnie - Jednakże... fałszywy Lordzie, są rzeczy o których nie masz pojęcia. Sprawy, których nie wolno ruszać. Magia, której nie wolno rozgniewać.
-Magia jest po mojej stronie! Siła jest po mojej stronie! Magia, potęga, splugawione przez nich wszystkich oczyszczą się i powrócą w dawnej chwale! I JA tego dokonam. JA! - policzki młodzieńca pokrywają się czerwienią. W pokoju słychać tylko jego przyspieszony oddech.
-Tak sądzisz? - pyta spokojnie mężczyzna.
-Jestem. Dziedzicem, Salazara. Slytherina. Jestem. Początkiem. Oczyszczenia. I już niedługo nikt mnie nie powstrzyma! - wiązka światła trafia mężczyznę w pierś. Po jego szarej koszuli płyną pierwsze strugi krwi, które pojawiają się też wokół ust mężczyzny.
-Nic nie wiesz... nie masz pojęcia z jaką magią zadzierasz.. - charczy. Życie kończy śmiejąc się chrapliwie i rozbryzgując krew, która mu nabiegła do ust, na starej drewnianej podłodze.
***
Trochę mną wstrząsnęło to spotkanie z Severusem. No i jakoś tak przykro mi trochę. Nie wiem czemu się tym zadręczam, ale mimo wszystko czuję się winna. Tylko...za co? Sama nie wiem. Do domu wracam okrężną drogą, zwiedzając swoje dawne okolice. Nie bywam tu często ze względu na Petunię, jej histerie na punkcie tego, że wszyscy się dowiedzą, że ma nienormalną siostrę bla bla bla bla. Tak, jakby ją można posądzić o to, że jest normalna, tak? No ale nic z tym nie zrobię. Szkoda mojego czasu, nerwów i kłótni. Po co mam też wstrząsać życiem całej rodziny, skoro jestem tylko członkiem przechodnim? Trochę ogarnia mnie melancholia. Wiatr się wzmaga. Wokół ciemno i jakoś tak pusto. Mimo iż mam jechać do swoich przyjaciółek nie cieszy mnie zbytnio ta perspektywa. Nie śpieszy mi się. Powoli siadam na poruszanej wiatrem starej huśtawce, na której się huśtałam będąc jeszcze małą dziewczynką. Leniwie odbijam nogi od ziemi. Delikatne bujanie, powtarzalne ruchy, cichy skrzyp łańcuchów pozwalają moim myślom się uspokoić. Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że czuję się jakoś dziwnie. Podnoszę rękę do góry dotykając głowy. Zatrzymuję huśtawkę , podnosząc się. Coś jest nie tak. Nogi mam jak z waty. Głowę rozsadza tępy ból. Oczy pieką. Dochodzę do siebie po dłuższej chwili. Do domu wracam spokojnie. Aczkolwiek nie pamiętam całej drogi. To były dziwne dni. Klepiąc kieszenie spodni uświadamiam sobie, że nie wzięłam kluczy. Cholera. No nic. Idę w stronę swojego domu. W sumie zrobiło się już całkiem późno. I zimno sądząc z obłoków pary wydobywających się z moich ust. Marszczę brwi. Przecież jestem zmarzluchem, a nie jest mi zimno. Staję przed drzwiami swojego domu i naciskam dzwonek. Wolę wejść od frontu niż przez furtkę w naszym małym ogrodzie. Drzwi otwierają się po dłuższej chwili.
-Lily?Znowu zapomniałaś kluczy, przecież.. - nagle jakby coś się ze mną stało, czuję się..dziwnie. W uszach rozlega się przytłumiony krzyk mojego taty, kiedy padam na ganek. Świat robi się dziwnie jaskrawy i zamazany. Ostatnie co pamiętam, to to, że z całych sił ściskam swoją lewą rękę.

1 komentarz:

  1. Literówki. Powtórzenia. Spacje.
    [koniec marudzenia]
    Wieje grozą, aż poszłam po sweterek... Nadal nie ogarniam, ale moje zwoje mózgowe chyba uległy całkowitej destrukcji po tych upałach...
    Biedna Lily (again). A może by tak... Hogwart? W końcu?
    Szal, S&S

    OdpowiedzUsuń