wtorek, 27 sierpnia 2013

Rozdział siedemnasty.

Rozdział szesnasty już poprawiony. Nie wiem czemu tak mi literki pozjadało , ale już wszystko załatwione ;)
Notka niestety krótka. Następna pojawi się niedługo. A potem mam przymusowy urlop i niestety nic nie wstawię.
***
Bellatrix Black stała tyłem do lustra,z wykręconą głową, przyglądając się ze zgrozą swojemu odbiciu.Uniesione wysoko czarne pukle odsłoniły jej kark i ciemne od zaschniętej krwi miejsce. Dziewczyna przejechała palcem po krwawiącym miejscu, w którym miała wypalony rodowy tatuaż. Wielkie Rody od zawsze słynęły z czystości swoich członków ale nie tylko. Istniały Nici Porozumienia. Gdy dwa, wysoko usytuowane, szlacheckie rody zawierały Nić Porozumienia, coś jakby rodową przysięgę, obietnicę wzajemnej pomocy, wszystkim członkom rodu wypalano zaklęciem znak. Miał on utrzymywać więź między rodami, przypominać o zawarciu przyjaźni, a także chronić. Jeśli więc członek jednego zaprzyjaźnionego rodu, próbowałby w jakikolwiek sposób skrzywdzić członka drugiego, zaklęcie odbiłoby się rykoszetem, a wypalony znak boleśnie przypomniałby o Nici. Bel marszcząc brwi, odgarnęła z widoku kolejne, posklejane pasma, przyglądając się bardziej wypalonemu znakowi, który od wczoraj nie przestawał się jątrzyć. Przejechała palcem po wypukłej powierzchni i syknęła z bólu. Najbardziej jednak martwiło ją, z jakiej gałęzi rodowej pochodzi szlama Evans. Musi mieć jakieś dobre, stare korzenie. Które oczywiście nie przyznają się do niej. Bo jak by też i mogli! Z tym wyglądem i mugolskimi rodzicami! Powszechnie wiadomą rzeczą było, że wielkie rody, mimo swoich dewiz o czystości, również posiadają w rodzinie 'magiczne bękarty", czyli krewnych skażonych brataniem się z mugolami. Oczywiście nikt nie wspominał o tym na rodzinnych zjazdach czy szlacheckich balach. Wraz z wypędzeniem takiego członka przestawano o nim mówić. Niszczono pamiątki, modyfikowano zdjęcia, a przede wszystkim przekreślano znak. Ciekawe jak jej udało się go uchować - zamyśliła się pocierając brodę. Zza drzwi dobiegło głośne narzekanie współlokatorki. Dziewczyna po raz kolejny bezskutecznie starała się zamaskować jątrzącą się ranę. Nie ma bowiem żadnego specyfiku ani zaklęcia , które mogłoby zniwelować działanie pradawnej, rodowej magii. Potrząsnęła ręką mierzwiąc włosy ale nie wiele to dało. Poirytowana cisnęła głośno szczotkę do umywalki, aż odprysnęła emalia. Z niemym wrzaskiem szarpnęła drzwi, wpadając prosto na jedna z dobijających się współlokatorek.
- Patrz jak leziesz głupia krowo! - warknęła odpychając zdziwioną Ślizgonkę i wypadając z dormitorium.
***
Jack szedł w pośpiechu wąską, długa ścieżką przez wyludnione wzgórze,co chwile klnąc na przemian w duchu i na głos na idiotyczne środki ostrożności, które musiał zachować. Nie wiedział zbytnio w jakim celu, mimo to stosował się do zasad. Nie mógł sobie pozwolić na wykrycie. Nie kiedy tyle od niego zależało. W roztargnieniu potarł na ręce swoje wężowe oko, dostrzegając pewną zmianę. Pomarańczowa kropla stopniowo czerwieniała. Westchnął z rezygnacją naciągając rękaw i przyspieszając kroku. Mimo iż miał przed sobą trudne zadanie i wizję sporych problemów w przyszłości to nie żałował podjętej decyzji. Przyjęcie Znaku Węża zobowiązywało. A on wiedział, że nie miał niczego co trzymałoby go na tym świecie. Chciał jednak jakoś zaznaczyć swoje istnienie na kartach Historii Czarodziejów by wiedziano, że mimo wyparcia przez własną rodzinę potrafił iść po trudnej drodze Zakonu.
W końcu przystanął na szczycie, rozglądając się się z niepokojem po pustkowiu aż w końcu znalazł to czego szukał.  Uśmiechnął się ujrzawszy stary, spłowiały kapelusz.z leżący parę metrów od niego. Od dawna już z niego nie korzystał. Z kieszeni spodni wyjął smukłą, ciemno bordowa różdżkę i stukając w kapelusz szepnął
-Portus 
***
James Potter obudził się z głośnym jękiem, wzywając wszystkie diabły i złorzecząc na wlewające się przez okno promienie słońca. Chłopak podrapał się po głowie, przeczesując palcami czarne kosmyki. Ze zdziwieniem poczuł na czole potężne, twarde zgrubienie, które bolało przy dotyku. Zerwał się na równe nogi, odruchowo zerkając na łóżko Syriusza. W końcu co innego robić innym kawały, a co innego paść ich ofiarą. Przyjaciel jednak spał smacznie, snem sprawiedliwego, pochrapując lekko. Wlokąc stopy po dywanie, z na wpółotwartymi oczyma powlókł się do łazienki. Twarz wykrzywił mu grymas, gdy zobaczył skutki wczorajszego ciosu w głowę. Na twarzy, konkretniej na pół czoła, wyrósł mu obrzydliwy, wielobarwny siniak. Potter westchnął ciężko dotykając go palcem. Ponieważ nie był zbyt dobry w magicznych zaklęciach postanowił zwrócić się później do Remusa. Wziął szybki, zimny prysznic i spróbował jakoś doprowadzić się do porządku. Ubrany już wsunął ponownie głowę do sypialni rozglądając się za współlokatorami.. Mieli z Syriuszem pewne plany co do efektywnego rozpoczęcia roku szkolnego więc musieli się do tego należycie przygotować. Chłopak poczochrał jeszcze tylko włosy, wyszedł z łazienki i podszedł do łóżka Blacka. Lupin zawsze wstawał nadzwyczaj wcześnie. I tym razem zdążył już opuścić dormitorium. Peter zaś, jak to miał w swoim dziwnym zwyczaju, spał iście kamiennym snem na ... podłodze. Dziwnym trafem zdarzało mu się, że zsuwał się z łóżka razem z kołdrą. Huncwoci nie komentowali już jednak tego, przechodząc z sytuacją do porządku dziennego. James trącił ramię przyjaciela. Ponieważ jednak ten nie reagował Potter poczuł się w obowiązku użyć :
-Dravigma - szepnął ze śmiechem przysłuchując się siarczystej dawce przekleństw kumpla, który żywo podrygiwał w pościeli.
***
Tom Riddle wracał w strugach deszczu do drewnianej chaty na uboczu drogi. Nie mógł używać w tym miejscu magi ze względu na czary ochronne, których nie udało mu się jeszcze przełamać.Z resztą kto by go szukał pośród ludzi, w chronionej przed magią mugolskiej wiosce. Uśmiech wykrzywił mu wargi. Nikt nie spodziewa się tego co nadejdzie. I to już wkrótce. Był niewidzialny dla nich. Zlekceważyli go, więc on pokaże im ja powinien wyglądać świat. Miał to wpisane w krew. Owszem, chciał być dobry. Nauczałby w Hogwarcie. Pozbył by się szlam ale to wszystko. Oni jednak odmówili. Wzgardzili jego wiedzą i potęgą. Zobaczą więc do czego jest zdolny. Już nie jako Tom Riddle, łupi nastolatek, który chciał nauczać w szkole. To dziecko umarło. Powstał natomiast Czarny Lord. A z nim wkrótce powstanie nowy, czysty świat. Wcisnął głębiej ręce do kieszeni. Nie mógł już doczekać się zebrania. Jego ciemni podwładni mieli się z nim spotkać w jego chacie. Z każdym spotkaniem było ich coraz więcej. Miał nawet poparcie młodych czarodziejów, co bardzo go cieszyło. Nie byli oni może zbyt rozumni czy wychowani, mieli natomiast potencjał i łatwo było nimi sterować. No i zapewniali świeże źródło informacji. A nic tak bardzo nie cieszy jak świadomość przechytrzenia i nieświadomości przeciwnika. Biedny stary Dumbledore- pomyślał o starym nauczycielu., który miał sporą moc i wiedzę ale zbyt miękkie serce. Na dzisiejsze spotkanie mieli stawić się nowi rekruci. Nikt szczególny co prawda ale on nie wzgardzi żadnym nowym sługą. Ze zdziwieniem dostrzegł światło w oknach. Im bliżej podchodził tym bardziej zmieniał się obraz chaty.  Poczuł, jak stają mu włoski na karku gdy dojrzał ogień za szybami. Co tchu popędził w stronę budynku, rozchlapując w koło morą ziemię. Gdy dotarł do drzwi, musiał uderzyć w nie parę razy ramieniem by się otwarły. Ze zgrozą ujrzał cały dom pochłaniany przez płomienie. Naciągnął szatę na twarz, pędząc co tchu do piwnicy. Na szczęście nie dotarły tam jeszcze płomienie. Zbiegł po schodach, przeskakując stopnie i przypadł do kartonowego pudełka. Węża nie było w środku. Nerwowo rozejrzał się po pomieszczeniu. Dopiero po chwili jego wzrok przyzwyczaił się na tyle do ciemności, by dostrzegł, ze nie jest sam. W rogu pomieszczenia stał wysoki, postawny starzec. Tom stanął prostując się i patrząc na przyglądającego mu się mężczyznę.
-Czego chcesz?  - warknął.
Starzec tylko zaśmiał się niezdrowym śmiechem, który po chwili przeszedł w uporczywy kaszel. Podszedł parę kroków do młodzieńca, trzymając w ręce jarzący się kamień. Przedmiot wyglądał jak niezastygły kamień, poprzecinany strugami niezastygłej, jaskrawopomarańczowej magmy. Dawał słaby blask, oświetlając twarz Toma i przybysza. Chłopak spojrzał uważnie w bladoniebieskie, prawie biały oczy niewidomego, od których widoku dreszcze przebiegł mu po plecach.
- Gdzie pozostali ? - spytał biorąc starca za swojego poplecznika.
- Nie zjawią się.
-Wiesz, że nie potrzebuję niemrawych starców.
Mężczyzna zaśmiał się.
-To co widzisz to nie starość lecz choroba. Nie jest ona jednak tematem naszej rozmowy. Mimo iż mylisz się co do mojego wieku i strony po której stoję, to poradzę ci, byś mnie nie lekceważył.
- Doprawdy? - wyniosłość chłopaka wzięła nad nim górę.
-Poszturchasz mnie laską? W tym miejscu nie można używać czarów. Więc na nic innego pewnie nawet nie masz siły z tą swoją posturą.
Mężczyzna zmrużył oczy.
-Doprawdy ? - powiedział naśladując ton chłopaka - A jak myślisz co tu się stało? - spytał wskazując na ścianę, po której spływała krew Młodzieniec skierował twarz tym kierunku, dostrzegając stare runy i ciało martwego zwierzęcia.
Impulsywnie ruszył na mężczyznę, który stał niewzruszony. Chłopak odbił się od tarczy i ryknął z wściekłością. Gdy ponownie zamierzył się na niego nagle stanął w bezruchu przypominając sobie kogoś. Te oczy, postawa, moc....
-Kastor ? - spytał,a głos mu zadrżał.
Mężczyzna uśmiechnął się dobrotliwie.
-Taak...Niesławny, Szalony Kastor. Braciszek Widzące Słońce - mruknął z przekąsem. -No ale dość o mnie, skoro już mnie spotkałeś mogę się oddalić.- powiedział kierując się w stronę drzwi.
-Czekaj! Ale ...przecież ty.. nie żyjesz... ty... zginąłeś...Ale..Żywy czy pół martwy zabiłeś węża Czarnego Pana i zapłacisz za to!
- Oh. A więc przechodzimy od wyniosłości  w pokorę i wracamy z powrotem do wyniosłości?- ironizował starzec, zatrzymując się na schodach - Zrobiłem co miałem zrobić. Nie masz już węża. Wyhodowanie kolejnej takiej hybrydy zajmie ci sporo czasu.Nie masz nowych popleczników a to miejsce za chwile strawią płomienie - wyliczał wchodząc powoli po drewnianych stopniach.
-Zabiję Cię ! -wrzasnął chłopak na całe gardło.
-Nie zdążysz - odpowiedział mężczyzna z prostotą.
-Czemu więc robisz to wszystko? Obawiasz się mojej potęgi?! I tak będę wielki! Poczekam.
Kastor przystanął wolno obracając się w kierunku młodzieńca.
- Wiem. Fałszywy Lordzie. Opóźniłem Cię i o to chodzi. Nie możesz stąd wyjść. Widziałeś runy. Zbyt stara magia byś sam mógł się wydostać. Przeżyjesz jednak. Pewnych rzeczy się nie uniknie. Ale inne musza się stać w swoim czasie. - rzekł na odchodnym i zamykając drzwi zagłuszył ryk wściekłości Toma Riddle'a.


sobota, 24 sierpnia 2013

Rozdział szesnasty.

Nie jest to szczyt moich umiejętności ( znaczy no.. "umiejętności " ) pisarskich, jednak chciałam dodać coś, co pozwoli mi pójść dalej z moim pomysłem. Tym razem bez większych krawawych maskar.

Jestem koszmarnym prefektem.Bez zbytniego użalania się nad sobą , ale... po prostu nie nadaję się!! No bo jak mogłam zapomnieć zaprowadzić Pierwszorocznych ? No jak?! A jednak udało mi się. Właśnie wracam od Jeanette,Idealnej Prefekt Naczelnej, która w wielu słowach nie omieszkała opisać mojego stopnia głupoty, nieprzygotowania, tępoty etc. Niestety dla niej, spłynęło to po mnie jak po kaczce. Znaczy owszem, czuję się zażenowana swoim zaniedbaniem, ale ... jakoś średnio miałam ochotę wysłuchiwać co ma mi do powiedzenia Wiecznie Idealna po całym dzisiejszym dniu.. Skinęłam więc tylko z opuszczoną głową i ruszyłam przed siebie. Z lekką melancholią spoglądałam na korytarze, ruchome schody, portrety na ścianach ,zastanawiając się czy uda mi się ukończyć Hogwart. Niby mam jeszcze dużo czasu. Ale takich jak ja tutaj coraz mniej. Idąc w zamyśleniu pomyliłam korytarze, a schody na które weszłam przeniosły mnie w zupełnie inną część zamku. Jeszcze nie wydobrzałam na dobre i czułam się strasznie zmęczona. Było już późno, nogi uparcie domagały się odpoczynku, głowa pulsowała niemiłosiernie.Mimo iż tak właściwie nie udzielałam się dziś zbytnio fizycznie, to czułam się jakbym przeszła pieszo odległość z Anglii do Chin. Przecierając twarz, starałam się znaleźć jak najkrótszą drogę. Jasne, zdawałam sobie sprawę, że w Hogwarcie jest parę przejść, które by mi na pewno to ułatwiły, ale akurat nie mogłam przypomnieć sobie żadnego z nich. Szłam więc w zamyśleniu znaną drogą, powtarzając w duchu co, jako Prefekt muszę zrobić, by znów nie nawalić. No i co trzeba przygotować by roku szkolnego nie zacząć od jakiejś innej, gorszej może nawet kraksy. Jednak ostatnimi czasy nie mam zbyt dużego szczęścia i nie mogę żyć spokojnie nawet przez moment. Zza rogu dosłyszałam zbliżające się kroki i damski głos. Zmarszczyłam brwi. Byłam jedną z bardzo nielicznych osób , które chodziły jeszcze po zamku. W duchu zaczęłam przygotowywać sobie mowę, godną dobrego, dbającego o porządek Prefekta, żeby zganić jakiegoś pierwszoroczniaka,kiedy ukazał mi się cień postaci. Wysoka, damska sylwetka i burza gęstych, kręconych włosów... Cholera!! - pomyślałam, zagryzając wargi i wtulając się w zagłębienie między żelazną zbroją. Pech chciał, że Bellatrix Black wybrała akurat ten sam korytarz. Zacisnęłam palce na szacie i wstrzymałam oddech, by mnie przypadkiem nie zauważyła. Bel  mnie przerażała mimo, iż nie była jakoś bardzo ode mnie starsza. No i jeszcze jej nastawienie do osób mojego pochodzenia ... też jakoś nie wróży nam zbytnio przyjaźni w przyszłości. Dla zwiększenia efektu 'niewidzialności' zamknęłam oczy. Kiedyś słyszałam, że jeżeli sami uwierzymy w coś co nie jest prawdą, stanie się  to nią. Byłabym bardzo wdzięczna gdyby autor tej myśli się nie mylił. Wiadomo,wypadki chodzą po ludziach. A ja nawet nie mam przy sobie różdżki, której i tak bym pewnie nie użyła, ale zawsze to jakaś ewentualna możliwość obrony. Bell wyłoniła się zza rogu i skręciła w moją stronę. Szła pewnym, skocznym, trochę jakby tanecznym krokiem, co nie do końca do niej pasowało. A przynajmniej do mojego wyobrażenia o tej bezwzględnej Ślizgonce. W blasku pochodni widziałam wyraźnie jej promienny, lekko rozmarzony uśmiech. Dziewczyna mówiła do siebie:
-O tak! Spodoba Mu się! Na pewno... Będzie dumny. Zobaczy, że trafił mu się w szeregi ktoś wyjątkowy, mądry, utalentowany i tak oddany jak ja! - wyliczała na palcach z entuzjazmem.
- I dostanę tatuaż! Będę sławna. Będę najlepsza. Będę wszystkim. Może nawet on... mnie..- urywane zdanie zakończyła perlistym śmiechem, które rozniosło po korytarzu echo. Zadrżałam gdy przechodziła tuż obok mnie. Powieki trzymałam mocno zamknięte. Płuca paliły mnie od wstrzymywanego powietrza. W duchu modliłam się, by poszła sobie jak najszybciej. Odetchnęłam z ulgą, gdy w końcu zniknęła z pola widzenia. Otrzepałam szatę ze ściennego pyłu i ruszyłam szybciej przed siebie. Drewniane coś, co z uprzejmości chyba  tylko nazwane jest schodami , nieoczekiwanie wydłużyło moją drogę "wysadzając mnie" na jednym z półpięter i ruszyło w inną stronę. Że też nawet schody potrafią być wredne... Nie oglądając się za siebie szybkim krokiem pokonywałam kolejny korytarz. Zapomniałam, że droga, którą szłam, była jedną z tych uczęszczanych głównie przez Ślizgonów. Szczęście nie trafia się człowiekowi dwa razy, tak więc z impetem wpadłam na idącą zza kolumny Bellatrix. Tym razem już się nie modliłam. Teraz błagałam w duchu o litość.
-Jak śmiesz! - krzyknęła piskliwie. Odsunęłam się na bezpieczną odległość. Po namyśle zrobiłam jeszcze trzy kroki w tył. Nic mi to jednak nie dało. Dziewczyna złapała mnie za ramiona zbliżając twarz do mojej, Szare  oczy błyszczały z wściekłości. Nie wiadomo kiedy znalazłam się tuż przy ścianie. Za plecami miałam zimną powierzchnię, cegły wbijały się boleśnie w ciało. To jednak było pestką, w porównaniu z różdżką, wyciągniętą przez Bellę. Niech to będzie szybkie. Proszę. I żeby nie bolało. I żeby ktoś mnie znalazł. Skłonna byłam nawet dziękować za obecność w szkole wrednego woźnego. Może akurat będzie wkrótce tędy przechodził?
Dziewczyna zacisnęła  mocniej rękę na moim ramieniu, wbijając boleśnie w ciało swoje długie, kościste palce.
-No? Czego tu szukasz szlamo? Takie jak ty powinny siedzieć w dormitoriach. Albo lepiej w zimnych podziemiach. A i tak byłaby to łaska , ze strony NAS . CZA-RO-DZIE-JÓW, wiesz? - Syczała mi tuż przy policzku, przeciągając sylaby.
-No to może upiększymy cię jakoś, bo coś za brzydko wyglądasz, nawet jak na swoje pochodzenie... co by tu... a może by wypróbować.... no nie wiem,  coś zakazanego?- udała, że się zastanawia, przedłużając moment, w którym coś mi zrobi. Co sądzisz ... -  Odsunęła się ode mnie na wyciągnięcie ręki  Wyszeptała pod nosem zaklęcie. Jasny, czerwony płomień wypłynął z różdżki i ... wrócił do niej rozpoławiając ją. Bella wrzasnęła oszołomiona potrząsając kawałkiem drewna.
- Coś zrobiła?! Zapłacisz mi za to !Ty ruda, mała.. Aaaaaa!-  krzyknęła łapiąc się za kark i wypuszczając mnie z uchwytu. Wykorzystałam okazję i pędem puściłam się przed siebie.
***
- Jack? Hej, człowieku!! Mówi się! Jack!! Otwieraj! - dębowe drzwi piwnicy trzęsły się w zawiasach na skutek potężnego walenia. Chłopak dźwignął z trudem tułów i wymęczony spojrzał na zegar wiszący po drugiej stronie jego warsztatu. Było już dobrze po południu. Z westchnieniem zsunął nogi na podłogę i wlokąc się dotarł do drzwi, ubrany tylko w spodnie od piżamy.
-Czeeeeego ? - spytał zaspany, przekręcając klucz.Ledwo nacisnął klamkę, nieznacznie uchylając drzwi,a  do środka wpadł mu różowy huragan. Jack jęknął w duchu. Do jego spokojnego azylu wtargnęła najmniej proszona osoba na świecie. 
-Bert . Spaaadaj - jęknął spoglądając na starszą o piętnaście lat blond okropność. 
-Nie mów tak do mnie! I co ty tu w ogóle wyprawiasz, hmm? Wieki cię nie widziałam,! A ty mnie od tak wyganiasz, no! -kobieta zrobiła usta w podkówkę. Jednak jak zwykle foch w wykonaniu Bert nie trwał zbyt długo
-Zakazane księgi? I ...eee.. farbki? Serio musisz sobie znaleźć dziewczynę... Siedzieć w tym brudnym, ciemnym pomieszczeniu cuchnącym wilgocią...brrr. A jesteś przecież taki zdolny. Spokojnie mógłbyś opracować jakiś nowy eliksir polepszający urodę - mówiąc to potarła rękami piegowate policzki. 
-Berti serio.. nie widzisz,że ... ?
-Oh, no naprawdę, widzę Cie nie wiadomo jak rzadko, bo się zamykasz w tej swojej pustelni, a potem  nawet nie dasz z sobą porozmawiać. A przecież chcę dobrze, tak? Tyle mógłbyś zrobić dla potrzebujących kobiet!!
Jack z trudem panował nad sobą. Miał ważne zadanie do spełnienia, a obecność ciotecznej kuzynki stawiała powodzenie misji pod dużym znakiem zapytania. Podszedł więc do niej i sugestywnie położył ręce na łopatkach, popychając szarpiącą się kobietę w stronę drzwi.
-Wybacz... właśnie opracowuję pewien projekt, próbuję stworzyć eliksir, który... dodaje skórze...ee... świetlanego blasku... i ten...no...upiększa..rozumiesz? - wymyślił na poczekaniu.
-Oh! To wspaniale! Wreszcie postanowiłeś się nawrócić! Mogę obejrzeć? - krzyknęła szarpiąc się z nim, i rozglądając w koło.
- Eee nie, bo widzisz... on uczula. Coś jest nie tak z jednym składnikiem i jeśli ktoś się zbliża do kotła, może dostać eee .. alergii... takie brzydkie, czerwono ropne bąble, wysypka i w ogóle, odradzałbym ci.
-Ojej!Jaka szkoda! - posmutniała . Chłopak skorzystał z okazji, ponownie lekko ją popychając. Niestety nie znał innego sposobu. No może znał, ale nie należało tak się zachowywać wobec kobiet.
- Jejunciu.... - mruknęła, przykładając palec do ust jak mała dziewczynka - Nic dzisiaj dobrego mnie nie spotyka! Najpierw ta masa idiotycznych zgłoszeń do Ministerstwa w sprawie naruszeń bezpieczeństwa, rany ile z tym było durnej roboty! A teraz.. Jack przystanął obracając ją i przybliżając się do jej twarzy. Starał się mówić wolno i wyraźnie.
-Betti.. jakie zgłoszenia ? Co się działo?!
- Oh ha ha ha - zaśmiała się nerwowo zaskoczona tak małą odległością między sobą a krewniakiem. - No ... nic nie wiesz? Spojrzała na niego zdumiona. Napadnięto na Hogwart! Znaczy... chwila.. Nie... Nie Hogwart... Na.. czekaj ...Peron? Węża? Jakoś to tak.. to.
-Myśl! - krzyknął potrząsając nią.
- No bo to jakoś takoś to było.. Nie stresuj mnie! Chodziło o jakiś przejazd, i dym, i szlam i ohh... nie pamiętam!! - krzyknęła.
-Jakim cudem możesz być jedną z głównych sekretarek w Ministerstwie i nie wiedzieć takich rzeczy?!..Chwila, który dzisiaj?!
-Eee pierwszy?
-Jasny gwint!- chłopak walnął się w czoło i czym prędzej zaczął się ubierać.
-Heeeej! Jack!! - wrzasnęła piskliwie, gdy chłopak złapał gumkę od spodni by je ściągnąć.
-Co? - mruknął nerwowo.
-Nooooo! Ooo! O! - wskazała na dolne partie jego ciała, ledwo osłonięte piżamą.
-To wyjdź - szepnął uśmiechając się nieszczerze, opuszczając troszkę spodnie.
 Gość czym prędzej zniknął za drzwiami, pozostawiając  po sobie w pokoju słodkawy zapach.

***

Biegłam aż do portretu Grubej Damy, gdzie dotarłam sapiąc jak lokomotywa. Po tysiąckroć dziękowałam wszystkim mocom na niebie i ziemi za uratowanie życia. Z ulgą oparłam się o zimną ścianę, starając się uspokoić swój oddech.
-Wchodzisz czy nie wchodzisz, to nie jest dziura w ścianie! Jestem umówiona z...- burknęła Gruba Dama obok mnie.
-Tak. Tak już. - powiedziałam, wolno nabierając powietrza. Odepchnęłam się od ściany i stanęłam na wprost obrazu.
-Hasło ? 
-Eeee - zająknęłam się, klepiąc rękami po kieszeniach. Dla pewności zapisałam sobie hasło na pergaminie by nie zapomnieć. Dama chrząknęła znacząco. Ręce drżały mi gdy przeszukiwałam spodnie. Cholera nie! Nie..Proszę...Nieeee  Na prawdę myślę, że mój pech powinien wiedzieć gdzie leży granica wrednego ludzkiego pecha, a gdzie zakrawa to już na fatum i zwykłą tragedię. Spojrzałam bezradnie na namalowaną kobietę.
-Bez hasła nie wpuszczam- odparła.
-Mam tu spędzić noc? - spytałam przerażona\wizją ciemności, i zimna kamiennych ścian.
-Jeśli nie podasz hasła to owszem.
- No to chyba skorzystam z oferty podłogowych noclegów - mruknęłam zrezygnowana, siadając pod ścianą i przytulając rękami kolana do klatki. Po chwili usłyszałam kroki ... znikąd? Przetarłam zaspane oczy. Coś ewidentnie się zbliżało. Nagle, na korytarzu pojawiła się butelka Kremowego Piwa, która spadła na posadzkę z głośnym brzdękiem. Uszczypnęłam się w rękę. Nie spałam. 
-Co ty wyrabiasz! - dało się słyszeć z korytarza. Z trudem podniosłam się na nogi. Dziwny rodzaj ducha? Jakieś niewidzialne skrzaty? Kroki zbliżały się w moją stronę. Nie miałam niczego pod ręką. Z resztą jak mierzyć się z kim kogo nie widzisz? Jeszcze bez różdżki? 
-Łoooooo... Liluś! Heeeeeej - zawyło ,coś tuż koło mnie. Znałam ten głos. Wyciągnęłam rękę przed siebie i natrafiłam na coś śliskiego. Szarpnęłam mocno. W dłoni zostało mi coś miękkiego. Moim oczom ukazały się dwa, sądząc po wyraźnym zapaszku mocno podbite, męskie osobniki.
-Ałłłłaaa! Kooooobieto! Wiesz jak cenne są te kłaaaki? - krzyknął Black łapiąc się za głowę.
-Pół Hogwartu je poooodziwia - dopowiedział robiąc z twarzą coś co miało  być chyba puszczeniem oczka.
-No cooo ty.. mnie nie przebijesz - mruknął Potter tarmosząc tak mocno swoją czuprynę, że aż przekrzywił sobie okulary.
- No to Liluuuuuś. Co Ty tutaj sobie...ee... porabiasz słońce? - spytał Syriusz, opierając się ręką tuż koło mojej głowy.
-Chyba widzisz - mruknęłam w  podłogę
Po korytarzu rozległ się donośny śmiech.
-Czyyyyyyyżby hasełka się zapomniało? - spytał trzepocąc rzęsami.
-Tak jakby! - powiedziałąm zirytowana.
-Tak trzymać mała! Wreszcie ryyyycha na perfekcjooonizacyzmie panny idealnej - powiedział, każde słowo poprzedzając donośnym klepnięciem w ramię.
-Oh no , powiedzcie po prostu jak brzmi, ok? - spytałam błagalnie
- A gdzie ładne proszę? Black wyszczerzył ząbki zionąc  mi w twarz alkoholem.
Zostawiłam pytanie bez komentarza.
-Czeeeeekamy -ponaglił Black. Wzrokiem badałam podłogę. Gdyby chodziło o zwykłe 'proszę' o nie wahałabym się ani chwili, ale znając Syriusza będę miała przez niego jeszcze jakiś 'referacik charytatywny' do napisania. Mój wzrok padł na Pottera, który trzymał ścianę. Jedną ręką opierał się o kamień, zaś w drugiej trzymał prawie wykończoną już butelkę. Chwila... - nagle zaczęło mi coś świtać w głowie.
-Możesz sobie czekać! -odparłam Blackowi zadowolona, spoglądając jeszcze raz na trzymaną przez Pottera butelkę.
-Kremowe Piwo - powiedziałam do Grubej Damy, bez słowa zostawiając chłopaków za Portretem.

wtorek, 20 sierpnia 2013

Rozdział piętnasty



W połączeniu z deszczem, tą piosenką i filmem trochę smutnawo. Zapraszam do czytania!

James Potter obudził się gwałtownie. Był z tego powodu bardzo niezadowolony. Kto by był? Spał sobie smacznie, przewracając się na drugi bok.. wygrywał właśnie mistrzostwa w quidditchu, cała arena pełna braw, okrzyków, wszędzie transparenty, zachwycone okrzyki, a on mknie w powietrzu niczym jasna smuga, wyciąga rękę już czuje na opuszkach dotyk delikatnych skrzydełek znicza, już słyszy te brawa, te pochwały, te piski, nagłówki w gazetach kiedy... na głowę spada mu walizka Syriusza, a on razem z nią zzuwa się z kanapy i ląduje na twardej podłodze. Wypowiadając niecenzuralne słowa chłopak mruży oczy w ciemności. Stara się podnieść do pozycji siedzącej ale zanadto kręci mu się w głowie. Widoczność utrudniają też pęknięte okulary. Po raz kolejnych opisowo obrazuje co zrobi Syriuszowi i jego walizce, kiedy nagle zdaje sobie sprawę z dziwności sytuacji. Rozgląda się więc niespokojnie po przedziale. Nikogo w nim nie ma. Ręką rozciera bolące czoło i czochra włosy starając się jakoś zebrać myśli. Z tylnej kieszeni wyciąga różdżkę. Z ulgą stwierdza, ze nic jej się nie stało przy upadku. Przedział rozświetla nikłe, blade światło. Podtrzymując się kanapy wstaje na nogi. Z oddali słyszy stłumione głosy. Różdżka nie daje zbyt wiele światła, poruszając się pawie po omacku rozgląda się po przedziale. Nie tylko rzeczy Syriusza spadły. Szyby są tak mocno zaparowane, że nic przez nie nie widać. Jakby ktoś je pomalował. Chłopak przeciera je ręką, nie daje to jednak żadnego efektu. Marszczy mocniej brwi. Z oddali słyszy głośny huk i czyjeś krzyki. Podbiega do drzwi przedziału. Ze zgrozą zauważa, że również i one zaparowały. Zbliża twarz do szyby starając się coś dostrzec. Szklana powierzchnia pokryta jest jakąś ruchliwą mazią.Chłopak odsuwa się od niej z odrazą.
-Co do cholery?! - pyta waląc w drzwi, gdy nie chcą się otworzyć. 
-Aa-alohomora! - mówi.
Drzwi jednak nie mają zamka. Potter rozgląda się ponownie z konsternacją. Zdziwiony dostrzega kształt w kącie. Nie dowierzając własnym oczom podchodzi do rogu. Przed sobą ma chłopca. Na oko jedenastoletniego. 
-Hej mały - mówi przyjaźnie, mając nadzieję, że może on wie co tu jest grane. Przez myśl przechodzi mu, że może chłopaki wycinają mu kawał albo coś za to, że zajął całą kanapę. Chłopak spogląda na niego. Jest dużo mniejszy, ale ... jego oczy, czarne jak dwa węgle przyglądają mu się niepokojąco. Nie odpowiada.
Kurde, pewnie w szoku jest- myśli James pocierając głowę. Zdeterminowany by dowiedzieć się co jest grane, odczuwa nagły przypływ siły. 
-Okey, słuchaj, zostań tu, zaraz wszystko wyjaśnię. Nie martw się, wszystko będzie dobrze. - mimo iż nie ma takiej pewności to samo wypowiedzenie tych słów daje Potterowi wiarę,w powodzenie swojej misji.
Uśmiecha się do chłopaka i nadrabiając miną rusza w kierunku drzwi, które poddają się w końcu przy piątym uderzeniu. Wychodząc nie dostrzega, że oczy chłopca rozjaśniają się, gdy wyciąga on spod szaty drewniane pudełko i stukając różdżką w denko mówi:
-Czas zacząć zabawę.

***
James Potter niepewnie stawia nogi w ciemności. Lampy zgasły, różdżka nie rozjaśnia całego pomieszczenia. Ręka Pottera mocniej zaciska się na różdżce. Nagle słyszy głośny syk. Przerażony rozgląda się wokoło. Dostrzega najbliższy przedział. Dłonią mocno uderza o szklaną powierzchnię. W duchu klnie, że wybrali najbardziej oddalony od wszystkich przedział. W środku panuje głucha cisza. Dopiero po chwili dostrzega ,sięgające mu już do kolan, dymne smugi. W pierwszym ruchu chce odsunąć się od nich. Ze zgrozą uświadamia sobie, że nie ma gdzie. Dym jest wszędzie. Mocniej uderza w zablokowane drzwi, które o dziwo, pękają nagle z boku. Przez maż widzi znajomą sylwetkę. Pomaga przyjacielowi je otworzyć.
-Kiepsko nie? - pyta zdyszany Black
-Tak jakby - odpowiada Potter, z ulgą klepiąc kumpla po plecach. 
-Wiesz co jest grane?
-Nie
-A gdzie reszta?
-Mnie się pytasz? Wyszedłem jak tylko zasnąłeś.
-Ja tyle co się obudziłem więc..
Rozmowę przerywa im głos dobiegający znikąd. 
***
Jak wszystko nagle się zaczęło tak nagle skończyło. Remus znalazł przyjaciół gdy pomagali czwartoklasistkom pozbierać ich rzeczy. Wszędzie w koło panowała cisza. Black próbował parę razy zażartować dla rozluźnienia atmosfery ale na niewiele się to zdało więc zaprzestał. Gdy wszystkie rzeczy były już pozbierane, chłopcy ukłonili się i ruszyli w milczeniu ruszyli w stronę swojego przedziału. Remus nie skomentował wybitej szyby ani szkła w przedziale. Pociąg z wolna ruszył. Przyjaciele spojrzeli po sobie. 
-Gdzie byłeś? - przerwał ciszę Potter,spoglądając pytająco na Lupina
- Z Lily?
-Jak to?
- No wiesz.. byliśmy na zebraniu Prefek..
-Jesteś Prefektem?! - spytał Black nie dowierzając -JAK?!
Remus zmroził go spojrzeniem.
-No.. A z resztą.Nie ważne. Dostałem odznakę. Lily też była na zebraniu. Wyszliśmy razem. A potem tak jakoś.. to wszystko ..nagle
-Co z nią ? -spytał Potter
-No .. wiesz.. stara się jakoś trzymać - mruknął Lupin spoglądając w bok.
***
Wolno wychodzę z pociągu, ciągnąc za sobą rzeczy. Podążam przed siebie nie zwracając zbytnio uwagi na to co robię. 'Idę za stadem'. Gdy w końcu zaczynają docierać do mnie strzępy rozmów, mogę stwierdzić, że jedynym tematem na jaki rozmawiają są wydarzenia z pociągu i zastanawianie się nad losem 'biednych szlam'. Przy okazji słyszę też zapewnienia osób, rozmawiających między sobą :
'O tak, w naszej rodzinie zawsze byli czarodzieje"
"Nasz ród jest tak stary i czysty, że nie ma mowy o posiadaniu w rodzinie szlamowatych"
"Moja mama zawsze mówi, Henry, trzymaj się od szlam z daleka, nigdy nie wiadomo skąd się przywlekli i czemu'
Znowu mi niedobrze, ale idę dalej przed siebie. Znajduję przyjaciółki , ale jakoś tak.. trzymam się na uboczu trzymając ręce głęboko w kieszeni. Nie płynę z nimi w jednej łódce. Do Hogwartu wszyscy docierają w przerażającym milczeniu. Mgła pozostawia na naszych ubraniach nieprzyjemną wilgoć, ale nikt nie zwraca na to uwagi. W Wielkiej Sali dołączam do pozostałych. Potter stara się jakoś do mnie zgadać. przyjaciółki również mówią parę słów pocieszenia  Uśmiecham się niemrawo. Nic co mówi dyrektor nie dociera do moich uszu. Jedzenie dziobię widelcem aż jest tylko marną, kolorową papką.
***
Black z Potterem idą dziarsko korytarzem, lekko się zataczając, nie przyznając się do pijanej dwójki idzie Świeżo Upieczony Pan Prefekt. W rękach niosą butelki z Kremowym Piwem na później. Śmiejąc się rozmawiają o dawnych czasach.
-A wiesz... pamiętasz wtedy... Albo...O!Tak! To było na prawdę dobre. Albo Jak w przedziale zrobiliśmy w balona tego chłopca, który potem - śmiał się Black
-Co ?spytał gdy James nagle się zatrzymał
-No.. kojarzysz tego chłopca z przedziału?
Black marszczy brwi w zamyśleniu, starając się przypomnieć sobie o kim mówi Potter,
-Nooo - odpowiada po dłuższej chwili.
-Nie było go jak wróciliśmy, nie? - spytał Potter z niepokojem
-No nieeee . Ale peeeewnie siedzi teraz w ciepłym Pokoju Wspólnym gdziekolwiek trafił - Syriusz machnął ręką
-No własnie nie przypominam sobie by podchodził do Tiary - mówi James w zamyśleniu. Black przewraca tylko oczami.
-Bo on jest z czwartej klasy ? -odpowiada cicho Remus
-Taaak?! Nie wygląda... - Okularnik drapie się po brodzie.
-Oh przeeeeeestańcie biedne mammmmmki dla dzieci. Mówię wam, że się teraz grzeje przy kominku i nawet nie wspomni  w myślach o nas. Peter też sobie jakoś poradził. W prawdzie ... czekanie w kloooopach nie jest może najodważniejszym wyjściem ale... żyje, nie?
***
Peter Pettigrew siedział na łóżku w swoim dormitorium nerwowo gnąc róg pościeli. Okruszki ciasteczka wciąż znajdowały się na jego kanarkowej twarzy i piżamie. Nie zwracał jednak na to uwagi pochłaniając nerwowo zgromadzone łakocie. Serce wciąż mu łomotało w piersi, pot raz po raz oblewał twarz. W duchu wyrzucał sobie, że poszedł w pociągu do toalety. Gdyby tylko nie naszła go nagle taka gwałtowna ochota na cytrynowe żelki. Peter nienawidził dzielić się jedzeniem. A w szczególności słodyczami. Po ostatnim numerze chłopaków, którego skutki znosił do teraz, nie chciał ich częstować takim cennym skarbem.Gdy tylko więc miał ku temu okazję poszedł do toalety, tak by nikt go nie zauważył. Niestety pech jak zwykle dreptał mu po piętach, podążając za nim krok w krok. Gdy został sam w pomieszczeniu zasunął głośno zasuwę i wyciągnął spod bluzy paczkę sowich ulubionych, świeżutkich, żelków. Z lubością otwierał papier wdychając ich niepowtarzalny aromat. I wtedy właśnie wszystko zaczęło się chrzanić. Najpierw pociąg stanął tak gwałtownie, że aż upadł na kolana, upuszczając torebkę. Galaretkowe kuleczki rozsypały się po podłodze.
W chwili gdy wyciągnął rękę po ostatnią, leżącą tuż przy krawędzi kabiny do środka ktoś wszedł. Peter skulił się w sobie słysząc zduszone jęki. Mocno zgiął plecy, przybliżając twarz do otworu między końcem kabiny a podłogą. Przed sobą zobaczył małego chłopca w szacie. Postać jęczała , skręcając się. Przerażony Peter mocniej ścisnął swoją torebkę, tuląc ją do piersi jak pluszowego misia. Postać przed nim zwijała się coraz mocniej. Chłopak z przerażeniem stwierdził, że ona...rośnie. I zmienia się. Opanowała go nagła fala torsji. Chłopczykowi urosły długie włosy. Członki wydłużyły się. Dobiegł go trzask rozrywanego materiału. Nim Peter zdążył mrugnąć, przed nim stała postać dorosłego mężczyzny o czarnych, skręconych włosach. Na oko po czterdziestce. Mężczyzna cichym mruknięciem i lekkim ruchem nadgarstka odział się w czarny garnitur i białą koszulę. W lustrze poprawił śliwkowy krawat zanim przytknął różdżkę do gardła, rozpoczynając przemówienie

piątek, 16 sierpnia 2013

Rozdział czternasty

Wytaczamy się z przedziału pod sam koniec podróży. Z radością nabieram do ust świeżego powietrza. Gubię Remusa w tłumie. Nie mam czasu by go szukać. Muszę się jeszcze przebrać. Wziąć walizki i tak dalej. A czasu niestety nie zostało dużo. Żałuję trochę. Zawsze podróż do Hogwartu była miłym epizodem. Takim preludium. Staram się omijać śpieszących się uczniów. Ktoś przypadkiem daje mi łokciem prosto w zebra. Opieram się o ścianę tracąc na chwilę powietrze. Ludzie mijają mnie. Nikt nie zwraca zbytniej uwagi. Nagle pociąg zatrzymuje się gwałtownie.Lampy na suficie mrugają nerwowo. Ściany trzęsą się. Gaśnie światło. Czuję mrowienie w rękach. Pulsowanie w skroni. Z niedowierzaniem wpatruję się w dym, który ogarnia cały pociąg. Gęsty. Kłębiący się. Rośnie i i wije się w skrętach. Otwieram oczy z przerażenia.Czuję jakby nagle wszystko w okół działo się w zwolnionym rymie. Z przedziałów dobiegają krzyki. Sama chyba też krzyczę. Nawet nie wiem kiedy otworzyłam usta. Czy wtedy,kiedy pojawił się dym? Czy dopiero wtedy, gdy jego smugi  podpełzły, niczym węże zbliżając się do mojej twarzy. Podręczne bagaże pospadały z półek. W pociągu jednak nagle zaległa grobowa cisza. Nikt nie śmiał nawet pisnąć. Dym podchodził coraz wyżej. Wstrzymałam oddech rozglądając się wokół. Nic. Nikogo nagle nie było w pobliżu. Osunęłam się po drewnianej powierzchni na podłogę przylegając plecami do zewnętrznej ściany przedziału. Dym oplata mnie coraz ciaśniej. Tracę oddech. Słyszę, jakby dochodzący z oddali głos.
- Ciemność zbliża się dla tych, którzy są bezprawnie wśród nas. Dla figurantów noszących na brudnych ciałach czarodziejskie szaty. Na tych którzy próbują się stać tacy jak my. My zaś oczyścimy świat. Już wkrótce. 
Pochłonęła mnie ciemność.
***

 Jack uśmiechnął się czytając krótką notkę  podesłaną przez jedną ze znajomych. Rozbawiony podrapał się po brodzie, którą pokrywały już dwudniowe kujące igiełki. Roztarł ręce zadowolony i zajrzał do kociołka. Napój kończył właśnie ostatnią fazę. 
-Jeszcze tylko tydzień - mruknął do substancji,jego spojrzenie rozświetliło się z podniecenia, gdy obserwował kotłującą się w środku zgniłozieloną ciecz. Zmarszczył nos z niesmakiem i głośno odłożył pokrywkę. Powrócił do swojego poprzedniego zadania. Jego warsztatowy stół pokrywały rysunki, wykresy, rysunki i resztki jedzenia. Środek stołu zajmowały natomiast rozłożone gazety i farbki z pędzelkami. Młodzieniec rozsiadł się wygodnie na krześle i wziął do reki pędzelek umoczony w farbie. Starannie zbliżył go do trzymanego przedmiotu kiedy nagle głośno syknął:
-Au! -gdy schylił głowę wzrokiem natrafił na parę zmrużonych zielono- żółtych oczu.
-No wiesz co. - mruknął w ich stronę, pocierając podrapaną nogę. Z dołu dobiegło go głośne prychnięcie.
-No i co z tego, że czasem zapomnę o twoim posiłku ? Inne kotowate potrafią same kombinować sobie posiłki... - mruknął pod nosem. Szarobrązowa kula ponownie pacnęła jego nogę łapą.
Jack westchnął głośno i znowu zajrzał pod stół.
-Słuchaj - starał się być cierpliwy- chcesz jeść to sio na dwór. Ja tu PRA-CU-JĘ. Ok? Mamy kryzys. w sumie.. Ty też byś mogła zapracować na swojego Whiskasa- powiedział jakby do siebie
Z dołu dobiegło przerażone miauknięcie
Chłopak uśmiechnął się do siebie, nogą wyganiając kota spod biurka. Schylił głowę i spojrzał w jego pysk.
-No mała, chcesz jeść, to się na coś przydaj. Kot odpowiedział przerażonym spojrzeniem. W oczekiwaniu podniósł ogon do góry i tkwił tak, aż pan nie zdecydował się przerwać napięcia.
Młodzieniec odwrócił się w stronę biurka. Ponownie maczając pędzelek w farbie zwrócił się do kota.
-Wyprodukuj jakieś młode to przestaniesz się nudzić. A taki towar z pewnością się przyda do mojego planu.
Kot prychnął głośno i zaczął lizać sobie łapy. 
-Tylko wiesz, załatw sobie kogoś porządniejszego od tej porażki co ostatnio.
Kot wdzięcznym krokiem udał się po schodach na górę. Ogonem głośno pacnął w dębowe drzwi.
Jack zaśmiał się. Odwrócił głowę, w stronę odchodzącego kota i powiedział;
- Tylko wiesz, ma być
Urażony kot zamknął drzwi z donośnym trzaskiem.
***
-Lil? Ej Lil! - czuję jak ktoś mocno potrząsa moje ramię. Otwieram powoli oczy. Światło razi mnie i mrużę je, cała się krzywiąc. Strasznie boli mnie głowa. Spoglądam niepewnie w górę. Przed sobą mam zmartwione oblicze Remusa. Spogląda na mnie smutno z niepokojem.
-Ee tak. Chyba...tak
Chłopak pomaga mi wstać. Przychodzi mi to z nie lada trudem. Ciężko stać na nogach, które przypominają dwa drewniane kołki, dodatkowo chyboczące się nią silnym wietrze. Lupin pomaga mi się pozbierać.
-Lil.. wiesz.. nie przejmuj się
JAK?! - chcę krzyknąć. Pod powiekami zbierają mi się łzy. Wiem, że mugole mają ciężko wśród czarodziejskich rodów. Od dawna czułam ich niechęć do mnie. Jakieś spojrzenie. Podstawiona noga. Ok. Ale... jeszcze nie zdarzyło mi się coś TAKIEGO. Ciężko tak po prostu się pozbierać. No i znowu ktoś mówił o czystce. A przecież zdarzały się takie rzeczy. Biorę jednak głęboki wdech. Muszę dojść do siebie. Remus pokrzepiająco klepie mnie po ramieniu kiedy razem przedzieramy się przez tłum kotłujący się w pociągu.Mijani przez nas uczniowie zbierają porozrzucane rzeczy. Poprawiają stroje. Zdenerwowanie tuszują ciągłym uśmiechaniem się. Nikt nie patrzy w naszą stronę. I dobrze. Mam świadomość, że jestem jedną z nielicznych niemagicznych. Po wydarzeniach sprzed paru lat... mugolscy rodzice wycofali swoje dzieci z Hogwartu. Została nas więc w nim tylko garstka. Na moje nieszczęście po drodze mijamy Bellę. Czuję gulę w gardle. Mocniej chwytam ramię Remusa. Dziewczyna na szczęście nas nie zauważa. Cała aż promienieje rozpierającą ją energią. Nawet uśmiecha się. Nie szyderczo. Radośnie. Poprawia swoją szatę uśmiechając się szeroko. Jednak jest w niej coś takiego, że....  Odwracam głowę. Przechodzimy w milczeniu. Chłopak zostawia mnie przed drzwiami przedziału i odchodzi. Gdy otwieram drzwi w przedziale zalega cisza. Dziewczyny spoglądają na mnie smutno i ze współczuciem, którego mam dość. Biorę swój plecak z rzeczami na przebranie i wychodzę.
***
W łazience machinalnie ubieram się w szatę. Nie zastanawiając się zbytnio nad tym co robię. Od nawyk. Odkręcam kurek z niebieską nalepką. Przekręcam do końca i zanurzam dłonie w lodowatej wodzie. Moje palce czerwienieją. Czuję przyjemne odrętwienie. Przecieram twarz. Raz. Drugi Trzeci. Spoglądam w lustro. Na policzkach mam niezdrowe, ciemno czerwone plamy. More końcówki włosów przylepiają mi się do twarzy. Oddycham już spokojniej. W odbiciu dostrzegam jakieś słowa. Odwracam się za siebie. Na ścianie. Ironicznie powoli. Pojawiają się kolejne litery. Mają krwistoczerwoną barwę. O to chyba chodzi autorowi. Spływają w strugach po białej powierzchni, wciąż boleśnie czytelne.
Śmierć szlamom.
Wciągam głęboko powietrze. Staram się powstrzymać drżenie ciała. Na próżno. Ogarnia mnie już nie strach a furia. Czuję tętnienie w skroniach. Ból pulsująco rozchodzący się po całym ciele, skumulowany w rękach i głowie. Nie czuję kiedy lustro przede mną pęka tworząc na szklanej powierzchni pajęczynę krzywych lini. Parę kawałków upada do umywalki. Chwytam rekami za umywalkę starając się uspokoić. Spoglądam przerażona dokoła. Od lat nie zdarzyło mi się stracić panowania nad mocą. Kieruję wzrok na lustro. Widzę bladą twarz dziewczyny o powiększonych, przerażonych oczach. Brązowo rudych włosach i zielonych oczach. Postać spogląda na mnie. Mruży oczy. Nagle zdaję sobie sprawę, że ona... nie jest mną. Dziewczyna z lustra, przed chwilą taka sama jak ja, teraz wygląda podobnie ale ... inaczej. Coś jest w niej. Przyglądam się jej uważniej starając się dostrzec różnicę. Postać mruży oczy. Są koloru metalicznego jadeitu. Jej twarz nie jest blada, jak moja. jest perłowa. A włosy wcale nie są brązowo rude tylko ogniste. I ... przygląda się mnie. Zbliża twarz do lustra. Bezwolnie robię to samo. Staję tak blisko, że niemal dotykam nosem szklanej tafli, która jest ... zupełnie gładka. Dziewczyna przykłada dłoń do lustra. Moja wyrusza jej na spotkanie. Gdy dotykam lewą dłonią zimnego szkła czuję rozchodzące się po ciele ciepło. Dziewczyna uśmiecha się do mnie. Zamyka oczy. Robię to samo. Otwieram je po chwili. W gładkim lustrze widzę siebie samą. Rozglądam się po pomieszczeniu. Napis zniknął. Znowu mam majaki?
***
-Profesorze.. słyszał Pan? - głos kobiety załamał się na końcu zdania. Niebieskie oczy spojrzały na nią przenikliwie.
-Ciężko byłoby nie słyszeć - powiedział wstając z za biurka. Długa, srebrzysta szata błyszczała przy każdym ruchu starca, który w zamyśleniu chodził po swoim gabinecie. Kobieta stała sztywno wyprostowana w kącie z ustami zaciśniętymi w wąską linię.
-Co powinniśmy zrobić?
- A co byś chciała? Nic nie można zrobić. 
-Mamy czekać... Pozwolić na to wszystko? Na TO o czym wszyscy mówią? Niebieskie spojrzenie ponownie skierowało się w jej stronę. Kobieta zamilkła przełykając głośno ślinę.
-Poczekamy na rozwój wydarzeń. Tylko tyle jesteśmy w stanie zrobić Profesor McGonagall.

niedziela, 11 sierpnia 2013

Rozdział trzynasty.

 Wciąż nie dotarłam do Howartu. Jednak już prawie, prawie jesteśmy w domu :) Stworzyłam za dużo bohaterów spoza Hogwartu by wszystko razem  pogodzić.
Zapraszam do czytania :)

Mężczyzna w okolicach czterdziestki siedział pochylony nad biurkiem, które oświetlało żółtawe światło. W ręce trzymając mały, drewniany ołówek, którym co jakiś czas zakreślał liczby, kreślił słowa i dodawał uwagi po czym odkładał na bok poprawione papiery. Zrobiła się już z nich pokaźna sterta pożółkłych, pergaminowych dokumentów pełnych licz, nazw, dat i uwag. Pilne terminy przysporzyły mu już nie jedną bruzdę na twarzy.A teraz zanosiło się na kolejne, biorąc pod uwagę,że pierwszy raz od dziesięciu lat zdecydował się na krótki pobyt za granicą,co przypłacił sporymi zaległościami w pracy papierkowej. Mimo iż miał kilu dobrych pracowników, którzy zajęli się kupnem i sprzedażą, to mimo wszystko papierkowa robota i tak spoczywała na nim. Wziął do ręki kolejny rachunek ze stery. Leniwie przejrzał zamówienia. Zaklął w duchu. Że też klient z Włoch musiał wybrać akurat termin tuż przed rozpoczęciem roku na spotkanie z nim? Miał całe wakacje, a tak, w momencie kiedy uczniowie uzupełniali zapasy w jego aptece miał zdecydowanie więcej zamówień niż w inne miesiące. Przejrzał listę ponownie. Same korzonki, nietoperze nóżki, trochę pyłu z rogu jednorożca i tak dale i dalej i dalej... Westchnął ciężko i odłożył rachunek. Do księgi wpisał stan kasy w danym dniu i sięgnął po następny papier. Zawahał się jednak na moment. Odsunął krzesło od biurka i przeciągnął się głośno ziewając. Z bólem przetarł zmęczone oczy i przejechał ręką po twarzy. Sprawdził jeszcze czy na pewno się nie pomylił. Sięgnął po odłożoną kartę i porównał z poprzednią. Gwałtownie wciągnął powietrze.  Lista nie zawierała tylko zwykłych rachunków artykułów, które klienci kupowali na bieżąco. Na pergaminie drobnym, pochyłym pismem nakreślono klient prywatny, zamówienie, 100 galeonów, data zakupu.. odbiór towaru. Mężczyzna przyjrzał się bliżej liście i uśmiechnął z dumą. Może wreszcie stary Albus dał się przekonać, by wyposażyć Lochy w jego składniki do eliksirów ? A może mam zupełnie nowego klienta, z grubą sakwą ' uśmiechnął się jeszcze szerzej na myśl o złocie wpływającym do jego kieszeni. Czym prędzej rzucił się do grubej, zielonej księgi, która stałą w specjalnym miejscu w jego biurze. Z oczami powiększonymi z pożądania kartkował szybko opasły tom. Każdy klient, który dokonywał szczególnego zamówienia, bądź takiego, który przekraczał sporą sumę, musiał wpisać się do tej księgi. Mężczyzna odnalazł w końcu wpis. Zmarszczył brwi. Wszystko się zgadzało. Data zamówienia. Sprzedaży. Odbioru. Cena również. Mężczyzna podrapał się po brodzie idąc w kierunku biurka i w otępieniu kładąc cenną księgę na drewnianym blacie. Zsunął okulary z głowy na nos i ponownie spojrzał na wpis.

***
Siedziałam wciśnięta między dwie nieznajome postacie w dusznym przedziale pełnych wysokich postaci. Przedział nie był taki jak pozostałe. Nie miał zasuwanych drzwi. Brązowo czerwone kanapy, ustawione jedna za drugą zajmowały większość pomieszczenia. Miałam dziwne wrażenie, że wszystkie oczy utkwione są we mnie. Bo prawdopodobnie tak też było. Patrzyli z przerażeniem, naganą bądź wstrętem. Marszcząc nosy, mrużąc oczy i szturchając się ramionami. To by było na tyle jeśli chodzi o tolerancje uczniów spoza magicznych rodzin. Kolejną kroplą, był brak odznaki Prefekta (swoją drogą, ciekawe gdzie jest) i mój...strój. Niebieskie trampki, żółta koszulka z nadrukowanym słońcem. rybaczki z koralikami na sznureczkach. Westchnęłam w duchu. Żałując, ze znowu wpakowałam się w coś takiego. Słuchałam połowicznie co pani Prescott ma do powiedzenia na temat zabezpieczeń zakazów, obowiązków,zakazów, nakazów i zakazów. Jej monolog ciągnął się w nieskończoność. Głos miała zdarty, chrypiący i monotonny. Sprawiała wrażenie jakby też chciała się znaleźć w zupełne innym miejscu. Niestety zamiast przeprowadzić sprawę szybko i bezboleśnie jątrzyła ją jak tylko mogła. Czyjaś ręka kojąco poklepała mnie po ramieniu. Odwróciłam się zdumiona. Moje oczy rozszerzyły się w zdumieniu widząc uśmiechającego się Lupina. Odpowiedziałam uśmiechem. W rogu pomieszczenia dostrzegłam Lucjusza. Siedział na jednej z ostatnich kanap. Uśmiechnął się do kogoś siedzącego obok niego. Postać tłumaczyła mu coś szeptem żywo gestykulując. Był to chyba chłopak ze Slytherinu. Na chwile zamarł, po czym zbliżyła się do ucha wyniosłego ślizgona. Porozumiewawczo spojrzeli sobie w oczy, młodszy przejechał po rękawie jego szaty malując palcem jakiś wzór. Zaśmiali się cicho. Zmarszczyłam brwi, ciekawe co też...
-Co Pani na to panno....Edvars?
W przedziale zaległa cisza. Wyprostowałam się jak struna odwracając się przodem do pani Prescott.
 -Eee ja... ja myślę, że muszę się zastanowić ... rozważyć..
- Dobrze. Przyjmuję, że się zgodziłaś. Nie czas zaprzątać sobie głowy rozważaniami. Bo jeszcze bardziej zaniedbasz inne rzeczy. - jej wzrok padł na mój strój. Kobieta zacisnęła usta z niesmakiem i przeszła w inną część przedziału powracając do swojego monologu. Przerażona odwróciłam się do Remusa i zapytałam zdławionym głosem:
-Na co się zgodziłam?
Remus zachichotał cicho i poklepał mnie po ramieniu.
-Milczeć ! - rozległ się morderczy szept profesorki. Mocniej skuliłam się na krześle.
-Później ci powiem - powiedział mi do ucha wciąż cicho się śmiejąc.
***
Elezjusz Black - wyraźnie widniało w miejscu na podpisu kupującego. Był tylko jeden problem. ON był Elezjuszem Kefonem Blackiem,chociaż rzadko się do tego przyznawał - wolał swoje nowe nazwisko Radicle. Wziął do ręki różdżkę, która rozjarzyła się pod jego dotykiem. Stuknął w księgę. Pokój rozjaśniło światło jak z projektora. Pojawił się obraz. Kobieca dłoń z kolorowymi paznokciami, wręczająca pakunek dłoni o bladej cerze. Mężczyźnie sądząc wyglądzie. Dłoń odebrała pakunek. Polakierowane paznokcie pokazały miejsce, gdzie trzeba złożyć podpis.
Elezjusz przysunął się bliżej wytężając wzrok. Chciał jak najwięcej wiedzieć kim jest podpisujący. Póki co wiadomo było, że jest to ktoś młody,ktoś kto nie ma do czynienia ze słońcem ani pracą w terenie.
Mężczyzna siedział od dłuższej chwili w biurze. Oglądał już po raz tysięczny "nagranie". Zrezygnowany przywołał je jeszcze raz. Cały czas przyglądał się prawej dłoni. Teraz dostrzegł, że widać także lewą. Skupił się więc na niej. Osoba ta niestety nie miała na sobie pierścienia, ani herbu rodu. Gdy "nagranie" zbliżyło się do końca Elizjusz nagle poderwał się na równe nogi. Lewa dłoń, po skończeniu podpisu ustawiła się w innej pozycji. Takiej, by można było dostrzec kawałek  tatuażu i małą bliznę w okolicy małego palca.
Radicle zaklął siarczyście. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Jak ktoś śmiał podrabiać mój podpis? Podszywać się PODE MNIE! Cisnął stos papierów na podłogę. Po namyśle sięgnął ponownie po jedną z ksiąg, zawierających spis zamawianych towarów. Biuro rozbrzmiało rykiem wściekłości mężczyzny.

***
Tom Riddle z uśmiechem przyglądał się poczynaniom swojego węża. Uważnie śledził wzrokiem każdy jego ruch w długim kartonowym pudełku. Mała, blada niteczka nabrała kolorów. Jej łuski lśniły w padającym na nie świetle. Chłopak sięgnął za siebie do pudełka i wyciągnął na rękę małą mysz. Zwierzątko zapiszczało żałośnie, ściśnięte między jego długimi palcami. Brzuszek szybko poruszał się pod białym futerkiem. Wsadził włochatą kulkę do domu węża. Zwierzątko skuliło się w kącie, łapkami trąc o kartonową powierzchnię. Przystanęło nasłuchując. Mała główka poruszała się to w jedną to w druga stronę. Wąż podpełzł w stronę myszy. Riddle patrzył zafascynowany na tę scenę. Gad podpełzł, wolno otaczając popiskującą kuleczkę. 
-Ssspectum ssulum sumni - wyszeptał.Wąż z rozpostartą paszczą zatrzymał się nad myszą nieruchomo. Głową trącił bok zwierzątka. Schował kły, ciałem owinął się dokoła myszy wpatrzony w Toma. Zasyczał. Raz. Drugi. Ponownie poniósł głowę ukazując kły. Tom zaśmiał się cicho.Powtórzył polecenie.Wąż zadrgał nerwowo ale ponownie opadł na tekturowe ścianki. Chłopak odsunął się po chwili podnosząc się z siadu. Z góry dobiegło go pukanie. Niezadowolony wyszedł z pokoju. Zatrzymał się w progu gasząc światło i szepnął w stronę węża:
-Bon apetit!

piątek, 9 sierpnia 2013

Hej!

Hej!Licznik wybił prawie 500 odwiedzin! Notka pojawi się na dniach. Prawie skończyłam już erę drogi do Hogwartu. Czyli kawałek już za nami. W sumie aż (albo może tylko) dwanaście rozdziałów. O dziwo całkiem miło prowadzi mi się, tę historię. Do końca wakacji postaram się dodawać notki co dwa- trzy dni, podobnej długości jak dotychczas. Później natomiast, w ciągu roku szkolnego na pewno zwolnię, niestety. No ale o to się będę martwić później. Póki co zapraszam na innego bloga znanych (za niedługo) pisarek  : http://awa-lowcy.blogspot.com/ dla fanów serialu supernatural i nie tylko! Zapraszam więc do czytania.

środa, 7 sierpnia 2013

Rozdział dwunasty.

Moje ciało wciąż przyzwyczaja się do ruchu. Mięśnie lekko mi drżą gdy się poruszam. Czuję się jakbym znowu miała dwanaście lat i przeżywała okres gwałtownego wzrostu. Staram się nie przysparzać rodzicom trosk i pokazywać, że jestem zdrowa jak ryba. Czuję jednak, że coś jest nie tak. Wciąż nawiedzają mnie dziwne sny. Staram się tym jednak nie martwić gdy jedziemy w końcu na dworzec. Z Dot na kolanach obserwuję przez okno mijane okolice. W samochodzie panuje grobowa cisza. Mama siedzi z zaciśniętymi ustami cała skwaszona. Ojciec stara się zachować spokój i nie reagować. Ja nie przerywam im ciszy. Napięcie jest tak duże, że wystarczyłoby jedno słowo by doszło do wybuchu. W końcu dojeżdżamy na dworzec. Mama znowu ma mokre policzki. Przytula mnie mocno. Nie puszcza.
-Rose... - mówi ostrożnie tata
- Nawet się do mnie nie odzywaj - odwarkuje mu mama. Jej głos jest przytłumiony przez moją bluzkę jednak dostatecznie zrozumiały.
Ojciec odwraca się i patrzy na szybę sklepową. Mama w końcu opuszcza ramiona. Mrugam do niej okiem chcąc podnieść ją na duchu jednak ona nie spogląda na mnie. Odchodzi szybkim krokiem. Wdycham ciężko. Ojciec spogląda na mnie z bólem. Klepie mnie po ramieniu. Nie jest zadowolony ale szanuje moją decyzję.
-Obiecaj, że będziesz szczęśliwa, cokolwiek się stanie
- Oczywiście tato, mówię i całuję go w policzek. Staram się wyglądać na pewniejszą i silniejszą niż jestem. W planach mam jak najszybsze udanie się do szkolnej pielęgniarki. Może to tylko jakiś niegroźny czar? Albo skutek przeterminowanej magicznej czekoladki? Skoro po mugolskim produkcie można się spodziewać biegunki to może... Potrząsam gwałtownie głową. O czym ja myślę? Mocno chwytam za wózek obiema rękami i pcham go z całej siły na ścianę.
***
Na przyjaciółki natykam się zaraz po przejściu. Opalona Dorcas nerwowo rozgląda się wokół. Na głowie jak zwykle ma aureolę loków, którą niecierpliwie przy tym potrząsa. Ann stoi spokojnie obok, patrząc na nią trochę niepewnie. Już mam krzyknąć i zawołać kiedy ktoś nagle wpada na mnie i miażdży mnie w uścisku.
-Lily!! Tak się stęskniłam ! - woła mi do ucha rozradowana Jane. Znowu urosła sądząc po tym, ze teraz musi się pochylać by mi do niego wrzeszczeć (jedno z jej ulubionych zajęć). Uśmiecham się radośnie obracając się i oddając uścisk. Razem idziemy do dziewczyn, które witają nas radośnie ale Dorcas jest jakaś nieswoja. Mało się odzywa. Ponieważ jednak mamy z Jane sporo do nadrobienia jeśli chodzi o pogaduchy ledwo zauważamy jej stan. Ann trzyma się na uboczu. Odchodzi od nas po chwili, gdy na peron trafia jej młodszy kuzyn, tyciutki blondynek o słodkich oczach, który ma przed sobą swoją pierwszą podróż do Hogwartu. Ann wita się z nim i stara się go rozweselić ponieważ stoi on jak zamurowany, przyciskając do piersi klatkę z sową. Ann bierze go za rękę i prowadzi po peronie.
W oddali dostrzegam Severusa, który przemyka się tuż przy ścianie. Mam ochotę zamachać do niego ale się powstrzymuję. Czy to, że rozmawialiśmy ze sobą raz coś zmienia? Pewnie nie. Tak więc ściskam tylko palce na swojej szacie i powracam do słuchania niesamowitych opowieści Jane.
- I tam był..ten.. no jejciu! Jak to się nazywało... ten..to no! Takie przedziwne urządzenie. Takie..oh! Takie ogromne walcowate pudło! Które telepie się i telepie... i pluje wodą.. a potem nagle staje i mokre rzeczy są suche! -swoją wypowiedź kończy donośnym okrzykiem. Czasami nie podzielam co prawda jej niesamowitego entuzjazmu jeśli chodzi o mugolskie przedmioty, ale zabawnie jest czasem posłuchać jak ktoś z takim przejęciem mówi np. o wirówce .
W oddali dostrzegam dumnie kroczących Huncwotów. James z Syriuszem otwierają oczywiście pochód idąc równym, pewnym krokiem, z uśmiechami od ucha do ucha w rękach trzymając swoje opakowane w błyszczący, brązowy papier miotły niczym żołnierze bagnety. Tłum oczywiście rozstępuje się przed swoimi idolami. Uczniowie szturchają się łokciami by ich znajomym legendy, osoby, dzięki którym Hogwart niejeden raz trząsł się w posadach ze śmiechu ( oddając im honor powiem, że raz trząsł się przez nich naprawdę).
Za Potterem i Blackiem idzie spokojnie Remus, guru ich wiedzy, który niejednokrotnie ratuje ich wyszczerzone facjaty przed gniewem McGonagall. Na policzku ma przyklejony spory opatrunek i lekko kuleje, mimo tego uśmiecha się wesoło gdy mija Ann i przez chwilę pozostaje przy niej i jej kuzynie.
Co się tyczy czwartego Huncwota (aczkolwiek ciężko mi go nazywać Huncwotem) to ... chyba przytył tak mi się wydaje.Jego skóra ma dziwny, żółtawy kolor, który widzę nawet z daleka. Zastanawiam się, czy nie jest to przypadkiem efekt uboczny jakiegoś huncwotowskiego kawału, który musiał mieć swoją próbę generalną. Tupta małymi stopami zaraz za przodującymi. Potter uśmiecha się na mój widok, Syriusz gromi go wzrokiem i ciągnie za kołnierz jak niesforne dziecko. Wielka, czerwona lokomotywa wtacza się na peron z głośnym gwizdem, trzęsąc ziemią. Obecny na peronie gwar przybiera na sile.
- Czas zacząć wyścig o miejsca - mruczy Jane podciągając rękawy jak postać z filmu szykująca się do walki. Śmieję się tylko i łapię za rączkę od wózka.
***
Podróż mija nam spokojnie. Siedzimy w piątkę w przedziale razem z kuzynem Ann, który nie chciał zostać sam. Po czwartej czekoladowej żabie wreszcie trochę doszedł do siebie. Wpatruje się w nas jak w bóstwa, kiedy opowiadamy mu o historiach związanych ze szkołą. Mały jest strasznie podekscytowany.  Jego trema odeszła gdzieś daleko daleko, teraz malec wprost nie jest w stanie zamknąć buzi zadając pytanie jedno za drugim (bardziej bym przypuszczała, że jest spokrewniony z Jane niż z Ann). Dorcas wciąż jest milcząca i nie bierze udziału w rozmowie. Ann też co chwilę cichnie. Rozmowę prowadzimy więc same z Jane, odpowiadając na coraz to nowsze i dziwniejsze pytania Simmiego.
Siedząca po przeciwnej stronie Jane nagle podrywa się z siedzenia i krzyczy (jej wredny zwyczaj -potrafi, postawić człowieka na równe nogi z najczęściej błahych powodów) przytulając się do mnie.
-Aaaa! Zapomniałam Ci pogratulować! Strasznie się cieszę Lilcia! Należało Ci się!- grzecznie poklepuję ją po plecach wyrażając swoją wdzięczność i czekam na objaśnienia. Kiedy jednak nie nadchodzą patrzę na nią wyczekująco.
-Co tak patrzysz? - pyta zdziwiona wciąż się uśmiechając
-Eee no.. fajnie, że dziękujesz, ale.. czego
-Zostania prefektem - burczy Dorcas wpatrzona w okno.
Patrzę po dziewczynach zdumiona. No ale przecież.. Jak?! Siedzę z otwartymi ustami trawiąc tę wiadomość. Wiem, że często zbierałam pochwały za dobre zachowanie, no ale.. 
- Yyy skąd wiecie? 
- Mam przecież siostrę w Revenclavie! Jest na siódmym roku i jest no wiesz.. Naczelnym! - mówi Jane, prostując się w dystyngowanej pozie co ma parodiować postać jej starszej siostry.
- No i dostała listę osób...Lilka co się zgrywasz! Przecież też dostałaś! W ogóle jak mogłaś trzymać to w tajemnicy i się nie pochwalić! - przyjaciółka szturcha mnie palcem w ramię i wydyma policzki.
Hmmm pewnie rodzice przeoczyli grubą kopertę z moim nazwiskiem- mówię do siebie. Nie chcę się przyznawać, że nic o tym nie wiedziałam, ani też do tego dlaczego przeoczyłam nadejście tej wiadomości.
Siedzę zesztywniała. Simon milknie na chwilę, po czym ponownie sypie lawiną pytań.
-A co to Prefekt? Teraz jesteś jednostką specjalną? Jak superbohater! Wow! Znam prefekta! Mojego pierwszego .. no prócz Em ale ona się nie liczy jako kuzynka. Jakie macie przywileje? Ilu was jest.?.. czym się wyróżniacie? A no tak! Macie odznaki! Na pewno są niesamowite! Mogę zobaczyć twoją? Mogę mogę mogę ? Prooooooooooszę
-Eee.. tak właściwie to...
Na szczęście udaje mi się uniknąć wpadki, ponieważ w tym momencie pociąg wypełnia się głosem płynącym znikąd, który informuje, że Prefekci proszeni są na zebranie. Delikatnie, tak żeby nikt nie widział, wzdycham z ulgą. Zakłopotana wychodzę z głośnego przedziału. Nawet przez zasunięte drzwi słyszę głos Simona, który domaga się odpowiedzi na swoje pytania.
***
Lupin co chwilę spoglądał znad książki na siedzącego przed nim Pottera. No, nie siedzącego. W sumie była to pozycja na wpół leżakowa, przez co on wraz z Syriuszem i Peterem i bliżej nieokreślonym małolatem musieli gnieść się na kanapie. James natomiast, z wiecznie rozwichrzonymi włosami najzwyczajniej w świecie drzemał uśmiechając się głupkowato. Syriusz burczał za to na swoim miejscu wyraźnie niezadowolony z takiego obrotu sprawy - Potter zaklepał najlepszą miejscówkę szybciej od niego. Po jakimś czasie jednak Black przypomniał sobie o liściku, który tkwił w jego kieszeni. Rozpakował więc małą karteczkę i uśmiechnął się do siebie.
-Panowie wybaczą - powiedział, kłaniając się teatralnie i opuszczając swoje siedzisko. Remus wyżej głowę czekając na jakieś słowo wyjaśnienia.
-No wiesz.. wzywają mnie - mrugnął porozumiewawczo do Remusa, który westchnął tylko i mocniej złapał brzegi książki. Syriusz oddalił się więc pewnym krokiem, targając sobie po drodze i tak już zmierzwione włosy.Lupin westchnął tylko ciężko i spojrzał na pozostałych towarzyszy podróży. Peter...cóż siedział skulony i jakby nieobecny. Chłopak skrzywił się na widok odcienia jego skóry. Może faktycznie należało dodać posiekane pióra kanarka.. Po dłuższym namyśle postanowił zostawić Huncwota samemu sobie, skierował więc uwagę na drobnego chłopaka, wciśniętego w drzwi,z  w drucianymi okularkami na nosie, który nerwowo ciągnął rękawy wełnianego swetra.
- Cześć - powiedział uśmiechając się przyjaźnie. Chłopak podskoczył nerwowo na siedzisku, powiększone przez okulary oczy zamrugały nerwowo za grubymi szkłami.
-Cz-zzeeśććć - wyjąkał zakłopotany, mocniej naciągając rękawy. Remus poszerzył swój uśmiech, starając się nadać swojej twarzy miły i przyjazny wygląd.
- Pierwszy raz w Hogwacie, co?
Chłopiec pobielał na twarzy tak, że jedynym kolorem były tylko dwie powiększające się na policzkach czerwone plamy.
-N-nie. J-jj esssttem naa ccczwartym..rroku. - powiedział wydymając policzki. Huncwot w duchu palnął się mocno w czoło. W przedziale zapanowała kompletna cisza. Remus gorączkowo starał się znaleźć jakąś zabawną odpowiedź na swoją wtopę, jednak nic nie przychodziło mu do głowy.
-Eee to fajnie - w duchu przyłożył sobie po raz drugi.
Że też nie jestem taki jak Jim czy Syriusz - wyrzucał sobie w duchu - Oni zawsze powiedzą coś .. coś zabawnego, wiedzą jak rozmawiać z ludźmi .Dla Lupina niestety był to problem. Potrafił wiele rzeczy,miał dobra pamięć, szybko się uczył, znał wiele ciekawostek, uważany był też za całkiem przystojnego tylko..całkowicie nie dawał sobie rady w kontaktach międzyludzkich. Brakowało mu tylko tego czegoś co Syriusz z Jamesem mieli aż w nadmiarze, odwagi, brawury no i poczucia humoru. On, Lupin nigdy celowo nie robił z siebie pajaca by przypodobać się innym, oczywiście nie raz wychodził na głupka tylko zawsze był to efekt czysto niezamierzony. Po raz kolejny westchnął głośno. Cisza mocno mu ciążyła. Zaczął nawet rozważać, czy przypadkiem nie obudzić Pottera, ale zrezygnował z tego pomysłu. Z kłopotu wybawiło go wezwanie dobiegające znikąd. Uśmiechnął się kwaśno obracając w palcach błyszczącą odznakę. Zebrał się w sobie i bez słowa opuścił przedział. Po drodze do przedziału Prefektów minął jeszcze miejsce w którym przebywał Syriusz. Przez szybę dojrzał swojego przyjaciela, otoczonego wianuszkiem dziewcząt. Black własnie żywo opowiadał jakąś zabawną historię, a dziewczyny wpatrywały się w niego niemal z cielęcym uwielbieniem. Chłopak zakończył opowieść puentą i wymachem dłoni. Przedział aż zadrżał od kobiecego perlistego śmiechu. Lupin odszedł skwaszony, wsadzając ręce głębiej w kieszenie.
***
Stałam przerażona przed przedziałem Prefektów z ręką zawieszoną tuż przy drzwiach. Byłam nieprzebrana, nie miałam odznaki ani nie znałam,żadnych szczegółów listu, który został przysłany z Hogwartu. Po raz już chyba piąty podnosiła dłoń by zapukać.
-Czego TY tu szukasz? - spytał mnie jadowicie czyiś głos
Zamarłam jeszcze bardziej przerażona. Ton jego głosu był wyniosły i bardzo zimny. Odwróciłam się by zobaczyć do kogo należy. Przede mną stał wysoki chłopak, o platynowych włosach i zadartym nosie. Oczywiście w nienagannej, ciemnej, dopasowanej szacie z jakiegoś drogiego materiału. Jego spojrzenie było równie wyniosłe jak ton głosu. Zmierzył mnie spojrzeniem z góry do dołu i zmarszczył nos z niesmakiem.
-Ja ..e przepraszam, Przyszłam na zebranie i
-A więc teraz na Prefektów przyjmują nawet szlamy ? - prychnął, jeszcze bardziej marszcząc nos. Twarz oblało mi gorąco. Zrobiło mi się przykro a przede wszystkim nieswojo. Skąd on znał moje pochodzenie? Przyjrzałam się uważniej chłopakowi. Na pewno był starszy ode mnie. Starałam się skojarzyć jego osobę z Hogwartem . 
-Luc! Jesteś w końcu! - dobiegło zza pleców chłopaka wołanie dziewczyny, która po chwili pojawiła się u jego boku wraz z towarzyszką. Właścicielkę głosu akurat rozpoznawałam. Mało kto nie kojarzyłby słynnej Bellatrix Black z jej fryzurą jak po bliskim spotkaniu z wysokim napięciem. Skrzywiłam się w duchu rozpoznając również jej siostrę, Narcyzę. Skoro mam do czynienie z tą dwójką, to przede mną musi stać nie kto inny jak Lucjusz Malfoy. Przyłożyłam sobie w duchu. Że też ja muszę mieć takiego pecha. 
-A cóż to ? -wysyczała Bell taksując mnie spojrzeniem jak szczura.
- To mówi, że jest Prefektem - prychnął Lucjusz śmiejąc się chropowato. Dziewczyna zawtórowała mu śmiechem. Jej siostra stała cicho w cieniu bez słowa.
- Widać Hogwart co raz bardziej ma w nosie stare czarodziejskie zasady - prychnął Luc, mówiąc do siebie samego albo do Belli - Nie dość, że mianowali szlamę, to jeszcze taką, która nie wie, że będąc wśród czarodziei powinna wyglądać jak czarodziej, a nie przynosić im wstyd swoją postawą i wyglądem. No chyba, że po protu w Gryffindorze nie mają nikogo lepszego - zaśmiał się z własnego żartu. Bel wyszeptała jeszcze tylko coś chłopakowi do ucha i oddaliła się kręcąc biodrami, ciągnąc za sobą Narcyzę. Lucjusz wyminął mnie, jak się wymija wyjątkowo brzydką psią kupę na ulicy i otworzył drzwi zaraz je za sobą zamykając. Na szczęście po chwili drzwi się rozsunęły, w przejściu ukazała się czarnowłosa głowa siostry mojej przyjaciółki.
-Oh Lily! Pospiesz się! Zaraz się zacznie. Wszyscy już prawie są. No nie stój tu jak kłoda! - i tak właśnie zostałam wciągnięta do piekła.

piątek, 2 sierpnia 2013

Rozdział jedenasty.

-Co Ty tu... Zabieraj łapy ! - powiedziała histerycznie Petunia opędzając się od chłopaka jak od wstrętnego pająka, który nieoczekiwanie znalazł się w jej pobliżu. Dokładnie strzepnęła całe swoje ubranie, wygładzając je na chudym ciele po czym spojrzała na intruza z widocznym wstrętem.
-Co TY tu robisz ? - syknęła - Zaraz zawołam rodziców!
Severus na początku przerażony teraz odzyskał część rezonu. Normalnie nie miałby odwagi spojrzeć dziewczynie w oczy. Ale w końcu była to Petunia Evans. Nigdy za nią nie przepadał. Za jej ważniactwem i ciągłym wywyższaniem się. Spojrzał więc hardo w blado niebieskie oczy.
-No dalej. Spróbuj. Mogłaś zrobić to już wcześniej, prawda?- odpowiedział podobnym tonem. Nie trzeba było być geniuszem, żeby domyślić się, dlaczego Petunia znalazła się tak blisko tylnego wyjścia. Sądząc po jej krzykliwym stroju, który obrzucił taksującym spojrzeniem wybierała się na coś w rodzaju mugolskiego przyjęcia. Aczkolwiek pewności nie miał w jakich miejscach dopuszczalny jest aż tak dziwaczny strój i wygląd. Petunia miała bowiem na sobie tonę jakiejś bliżej nieokreślonej białej farby, policzki wyglądały jak u lalki, jej oczy obwiedzione były grubą czarną kreską. Najdziwniejszy był jednak strój. Długie, kolorowe, dzwoniaste sztruksy i dziwnie wiązana bluzeczka odsłaniająca kościste ramiona. Dziewczyna zarumieniła się pod wpływem jego badawczego spojrzenia. Otrząsnęła się jednak przypominając sobie z kim ma do czynienia i na jej twarzy ponownie pojawił się wyraz jawnej pogardy.
- Zejdź mi z drogi ! - prychnęła, próbując przejść
-Ah tak? A może nie? - spytał stając jej na drodze. Miał swoją szansę. Mimo iż nie należał do takich wysportowanych typów jak Potter czy Black to mimo wszystko jego wyraźnym atutem był wzrost. Oraz to, ze Petunia zawsze się go bała. Mimo lat nie zapomniała strachu jaki w niej budził. Odsunęła się parę kroków. Jej spojrzenie straciło na hardości.
- Przepuść to nie powiem rodzicom - mruknęła nie patrząc na niego.
- I tak im nie powiesz... Mi za to możesz powiedzieć coś innego.
Dziewczyna po raz pierwszy spojrzała na niego. W jej oczach błysnęło zaciekawienie. Zaraz jednak zgasło gdy usłyszała czego dotyczy pytanie:
-Co jest z Lily?
Dziewczyna prychnęła. Gdy odpowiedziała w jej głosie słychać było nie tylko irytację ale też żal.
-No tak. Nic tylko Lily i Lily. Nikt nie wie. Potknęła się. Upadła. Zasnęła jak twierdzą lekarze. I spała. Ponowiła próbę przedostania się obok Severusa. Chłopak złapał ją za przedramiona i przytrzymał w miejscu. Chude palce wbijały się w jej ręce. Severus poczekał aż Petunia na niego spojrzy. W końcu wymiękła i odwróciła twarz w jego kierunku.
-No co? Wiem tylko że spała. Czasem też mamrotała coś przez sen. Parę razy rzucała się mocno na łóżku albo dostawała drgawek, wołając czyjeś imię i płacząc głośno. Nic więcej nie wiem. Powtarzała tylko cały czas imię "Selerzar " i tyle. Puszczaj! - prawie krzyknęła mocno się szarpiąc. Czym prędzej pognała w kierunku furtki nie oglądając się za siebie.
***

 Tom Riddle nerwowo postukiwał o drewnianą powierzchnię stołu. Był podirytowany. Nie nawykł do czekania. Wiedział jednak, że musi być cierpliwy. Tak to już jest ze starcami. Zawsze potrzeba im ceremoniału. I przedłużania wszystkiego. On też lubił wprawiać ofiary w niepewność, niepokój widzieć rosnący strach w rozszerzających się oczach. Jednak polowanie na ofiarę to jedno, czekanie na przygłuchego starucha w pleśniejącej grocie to co innego. W końcu w drzwiach ukazała się oczekiwana postać. Do pokoju wszedł wysoki, chudy mężczyzna z pudełkiem owiniętym brązowymi szmatami. Tom poderwał się z krzesła. Ręce aż go świerzbiły by porwać zawiniątko w ręce. Mężczyzn cofnął się z niesmakiem. Po chwili jednak zrobił parę kroków. Ręce Riddlea drżały nad zawiniątkiem.
- Rozumiem, że wszystko zostanie w tajemnicy? - spytał mężczyzna przyciągając do siebie ręce.
- Tak - odpowiedział nie patrząc na niego. Chwilę później miał już w rękach swój skarb.
- To wszystko? - spytał mężczyzna prostując plecy i spoglądając na klienta z wyczekiwaniem
- No tak, byłbym zapomniał - mruknął chłopak. Różdżka zapłonęła jasnym światłem. Zielona smuga pomknęła w kierunku sprzedawcy wpadając mu do gardła.
- Teraz już nie musisz się martwić o zachowanie tajemnicy - mruknął Tom, z czułością dotykając brązowych szmat. Ponownie opadł na fotel ściskając zawiniątko. Po drugiej stronie pokoju ciało mężczyzny z wolna osuwało się po ścianie. W końcu opadło głucho jak wypełniony worek. Młodzieniec tymczasem otworzył małe, plastikowe pudełko uśmiechając się do siebie. Delikatnie wsunął palec do środka i pogłaskał czubkiem palca maleńką główkę. Chuda, poskręcana nitka złapała jego opuszek i lekko przygryzła małymi kłami.
Tom zaśmiał się radośnie. W tym momencie poczuł się jak szczęśliwy pięciolatek. Jego wąż. Palcem strząsnął małą główkę z opuszka  i zamknął pokrywę pojemnika. Do ręki wziął kapelusz, który dużym rondem odcinał go od świata.
-Bywaj - szepnął na odchodnym w stronę leżącego pod ścianą trupa.
***
James Potter z radością pakował kolejne rzeczy do swojego kufra. Głównie zabawki. Po raz kolejny potrząsnął ręką w kierunku kolejnej sterty rzeczy na podłodze, podrywając w górę kolejne akcesoria, które mogły się przydać w byciu Huncwotem. Potem nadeszła kolej na słodycze. Czekoladki, fasolki i inne słodkości wylądowały na samej górze kufra, który został zamknięty z trzaskiem. Uradowany chłopak zszedł z  bagażem na dół. W połowie schodów naszło go dziwne przeczucie. Jakby o czymś zapomniał. Cofnął się parę stopni po czym głośno trzasnął się dłonią w czoło i pobiegł do swojego pokoju.
-Jak mogłem o tobie zapomnieć ! - westchnął z czułością gładząc drewnianą rączkę. Z dołu dobiegło go wołanie przyjaciół. Rozejrzał się jeszcze raz po pokoju wzdychając zadowolony. Znowu do Hogwartu. Wsadził miotłę na ramię kiedy uświadomił sobie, że wciąż mu czegoś brakuje. Westchnął z rezygnacją na stertę białych koszul i spodni, która została umieszczona na nieużywanym krześle przez jego matkę jakiś miesiąc temu. Po chwili i to znalazło się w kufrze. Z miotłą na ramieniu i kufrem w ręce opuścił pokój z zadowoleniem zamykając za sobą drzwi.
***
Szaroniebieski kot ocierał się o nogi swojego pana chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. W końcu zrezygnowany prychnął głośno i usadowił się na kanapie, wykładając się ostentacyjnie. Smukłe palce przejechały sierść na jego głowie w roztargnieniu tak, że uszy kota klapnęły a z jego gardła wydobył się pomruk zadowolenia.
-Już niedługo. - powiedział z zadowoleniem obserwując zmieniający barwę wywar. Po namyśle dodał jeszcze parę ziół. 
-Pilnuj - przykazał kotu i wyszedł z piwnicy.
Kot prychnął ponownie z powodu przerwanej pieszczoty. Złote oczy zmrużyły się groźnie podążając za oddalającym się panem.
-Niedługo wrócę ! -zawołał do kota będąc u szczytu schodów.
***
Jack z roztargnieniem przeglądał wystawę. Potrzebował czegoś... małego. Kuszącego. Coś co można wziąć do ręki i od razu się tym zachwycić. Bladoniebieskie oczy zatrzymały się na naszyjniku.Łańcuszku o drobnych ogniwach z dużym medalionie pośrodku.
- Niee to by była ostateczność- powiedział sam do siebie. Nagle poczuł czyjąś obecność w pomieszczeniu. Wkrótce za jego plecami pojawiła się znajoma postać, która zapytała skrzeczącym głosem :
-Czego szukać panicz?
-Niczego - odparł chłodno, wciąż wpatrując się w ladę. Po chwili uśmiechnął się zadowolony.
-Odejdź - nakazał, nie spoglądając na mężczyznę
-A-ale ojciec pana zły być. Pan sam być.
Jack zmroził sługę zimnym spojrzeniem pokazując słudze gdzie jego miejsce. Ojciec nie ma prawa mieć nic do powiedzenia. Może jego oczy nie były tak szlachetne jak reszty rodziny, ale wciąż potrafiły zdziałać cuda. Sługa wycofał się jęcząc przy tym niezrozumiale.
Chłopak podszedł bliżej lady wpatrując się w swój cel. Niemal czuł już pod palcami gładkość metalu. Oczami wyobraźni widział jak błyszczy w słońcu, spełniając swoje zadanie. Wiedział już gdzie szukać. Teraz  pozostaje mu tylko doprowadzić plan do końca.


Rozdział dziesiąty.

Tata opowiadał składniej od mamy. Nie brzmiało to tak tragicznie. Aczkolwiek nie każdy z "dnia a dzień" dowiaduje się, że przespał ostatnie trzy tygodnie a potem po prostu się wybudził. Tak. Taka informacja może trochę przybić do łóżka. Ewentualnie przyprawić o kolejny zawrót głowy. "Po prostu śpi" jak powiedział moim rodzicom lekarz. Tak więc nie pojechałam do przyjaciółek. Wciąż to do mnie nie trafia. Czuję się ...dziwnie. Mama gdy już się mną nacieszyła zostawia mnie na chwilę. W jej oczach nieustannie widać łzy. Ojciec częściej niż zwykle dotyka mojego ramienia, chyba dla zapewnienia samego siebie, że żyję. Petunia.. cóż, chodzi skwaszona. Cierpi na niedosyt zainteresowania. W sumie nie pamiętam czasu w którym nie byłaby w jego centrum krócej niż parę godzin. No może prócz dnia w którym dostałam List. W każdym razie moim skromnym zdaniem powinna pomyśleć o pracy w teatrze.  Z taką wprawą do teatralizowania każdej, najmniejszej nawet czynności powinni ją od razu przyjąć. Odczuwam większe mdłości gdy patrzę jak się zachowuje niż wtedy gdy staram się powrócić ciałem i duchem  do życia codziennego. Moi rodzice są przerażeni. Jutro wyruszam do Hogwartu. Widzę po nich, że chcieliby oponować. Trudno im się dziwić ale przecież to Hogwart. Nie rezygnuje się ze spędzenia tam choćby jednego dnia mniej bez ważnego powodu. A ja czuję się lepiej. Nie do końca sobą ale nie miewam już skoków gorąca, zawrotów głowy większych mdłości i innych groźnych objawów. Jak zwykle o tej porze orku ogarnia mnie dreszcz podniecenia. Kolejny rok w Hogwarcie. Czuję, że mogę nawet znieść godziny nieudanych prób w lochach, komentarze i docinki, śmiechy, szaty z dziurami po różnych wywarach, przypalone włosy, ręce ubabrane ziemią, tony wypracowań. Wszystko. By znowu żyć magią.
***
Horacy Slughorn z westchnieniem włożył kolejną rzecz do obszernej, skórzanej walizki, opatrzonej zdobionymi inicjałami. Wzdychał tak już od wielu godzin na przemian wkładając i wyjmując swoje rzeczy. Oczywiście dał się wpakować. Znowu uległ Albusowi, który niecnie go podpuścił. Horacy wziął do ręki swój ukochany album Znaczących Absolwentów i delikatnie płożył na kupce rzeczy. Po raz kolejny wpakował się w bagno. A było mu tak dobrze. Emeryturka, herbatki, cisza spokój. No może nawet aż za duży spokój. Mężczyzna musiał przyznać sam przed sobą, że trochę brak mu szkolnej gwary. Szeptów, śmiechów, zwykłego młodzieńczego gwaru rozchodzącego się po sali. I chęci wiedzy. Na tą myśl wzdrygnął się zaraz z niesmakiem. Jakby coś sobie przypomniał. Horacy zmarszczył brwi. Ostatnimi czasy coraz ciężej mu było wspominać rzeczy związane z Tomem. Rzeczy dopiero po chwili pojawiały się w jego pamięci. Czuł się jak ktoś kto szuka czegoś lecz w drodze do tego zapomina czego szuka. W innym przypadku pomyślałby o wczesnej demencji starczej albo innej chorobie. Jednak w tym było coś dziwnego. Pamiętał wszystko dokładnie. Dzieciństwo. Szkołę. Pierwszą pracę. Swoje podróże. Trudności sprawiało mu przypominanie sobie lat kiedy uczył w Hogwarcie. 
-Może to i dobrze - mruknął po chwili do siebie wyjmując z walizki Album Znaczących. Zaraz jednak włożył go z powrotem i przeszedł na drugi koniec pokoju mamrocząc do siebie o irytujących niebieskookich starcach, którym się wydaje, że każdy tylko czeka by spełnić ich prośbę. 
***
Severus szedł powoli krok za krokiem długą ulicą. Było już ciemno, jednak w dzielnicy, w której się znajdował było oświetlenie. Żółtawe kręgi na kwadratowych płytach chodnikowych wolnych od choćby jednego śmiecia czy większego pyłku kurzu. Mimo, że głowę trzymał spuszczoną , to i tak czuł, że znajduje się w innym świecie. Otaczały go ładne, zadbane małe domki, wszystkie takie same. Wszystkie pomalowane na gustowny beżowy kolor. Wszystkie z niskim płotem, małą furtką i ogródkiem , w którym każde źdźbło trawy było przycięte od linijki. Chłopak zgarbił jeszcze bardziej ramiona. W powietrzu czuć już było jesienią i chłodem. W końcu dotarł do celu. Przed nim stał dom, do którego już dawno nie miał wstępu. Nie, był tam tylko jeden raz. Wstępu nie miał nigdy. Jako dziecko mógł tylko pojawić się w pobliżu by spotkać Lily. Podszedł do pobliskiego drzewa i schował się w jego cieniu.W Jej pokoju paliło się światło. Ze swojego miejsca widział dwie, dorosłe postacie, które opuściły jej pokój. Światło wciąż się paliło. Skradał się powoli, metodycznie. Umiejętność tę miał dopracowaną od lat. Wchodzenie cichaczem do domu tak, by nikt z domowników nie zorientował się, że znajduje się w domu było jednym z jego najważniejszych celów. Teraz się przydało. Niezauważony dotarł do tylnej ściany budynku i przykucnął pod parapetem. Nie przeszkadzał mu kłujący krzew, który rósł tuż pod oknem. Chciał się czegoś dowiedzieć. Musiał. Jeszcze parę dni temu w w ogóle by nie pomyślał, że po tylu latach tu powróci. A teraz, gdy usłyszał przypadkiem kawałek plotki musiał się dowiedzieć. Lily. Coś się stało Lily. Nawet liczne urazy nie są w sanie wymazać dziecięcej przyjaźni. Czekał więc na właściwy moment. Nie wiedział do końca na jaki dokładnie ani co chce zrobić. Po prostu nogi zawiodły go tutaj. W końcu dziś albo już nigdy. Jutro znowu będą w Hogwarcie, co jeszcze bardziej przypomni mu o przepaści między nimi. Ale dziś wciąż jest 31 sierpnia. Ktoś wszedł do pokoju na parterze, Słychać było oddalone głosy,które stawały się coraz głośniejsze i bardziej wyraźne. Państwo Evans. Nie była to jednak zwykła, spokojna rozmowa szczęśliwego małżeństwa. Brzmiała bardziej jak sprzeczka.
-Ed, nie możemy tak tego zostawić - głos Pani Evans drżał
- A co chcesz zrobić? Zabronisz jej ? 
-Ale.. To nasza córka! Nie dawała znaku życia przez trzy tygodnie! Musimy coś zrobić
-Co ? Słyszałaś lekarzy. Nikt nie spotkał się jeszcze z przypadkiem snu trwającego trzy tygodnie. Widziałaś Lily. Nic jej nie jest. Może to .... no wiesz u Nich jest normalne
-Edward... - głos pani Evans brzmiał surowo
-W końcu kto ich tam wie?
- To. Jest. Nasza. Córka.
- I tak pojedzie. Nie widzisz jak co roku tylko na to czeka?
-Chcesz ją stracić? Nic Cię nie obchodzi? - spytała z pretensją. Pan Evans nie odezwał się.
-Przepra...
-Nawet tak nie mów Rose. Nigdy więcej nie mów mi, że nie interesuję się Lily! 
Po chwili z pokoju dobiegł  Severusa głośny, kobiecy płacz bezsilności. 
***
Wysoki blondyn w czarnym płaszczu przemierzał szybkim krokiem zatłoczone ulice czarodziejów. Wysokie buty głośno stukały o kamienny bruk. Chłopak szedł pewnym krokiem, z głową schowaną w cieniu narzuconego na głowę kaptura. Wstąpił do jednego ze sklepów. Była to duża apteka. Znana z towarów mniej lub bardziej niewiadomego pochodzenia z racji swej wyjątkowości. Sklep prawie dla koneserów. Takich dla których nie ważne jest ryzyko. W pomieszczeniu znajdowało się paru klientów. Sprzedawcy uwijali się za ogromną ladą zachwalając jakość żądanych rzeczy. Na widok młodzieńca sprzedawczyni, kobieta około lat czterdziestu przerwała gwałtownie swoją pracę. Młodzieniec bezceremonialnie wszedł w słowo kupującej staruszki i rzucił na ladę zwinięty pergamin. Sprzedawczyni skinęła głową staruszce, która czym prędzej opuściła miejsce i znalazła się za drzwiami trzęsąc się z oburzenia. Chłopak przesunął pergamin bliżej sprzedawczyni. Kobieta zmrużyła oczy i sięgnęła po pergamin. Przebiegła go parę razy wzrokiem.
-Na jutro - powiedział
Kobieta jeszcze raz przejrzała wzrokiem listę produktów.
- Ta dawka powaliłaby górskiego trolla, co chcesz z tym robić?
-Do twoich interesów należy kupno i sprzedaż, czyż nie?
-Wiesz, że On i tak się dowie. Coś takiego nie umknie jego uwadze. Może spróbowałbyś gdzie indziej...?
-Nie. Liczę na to, że się dowie. Taka forma wiadomości- powiedział rzuciwszy na ladę wypełnioną złotem sakiewkę.Kobieta skrzywiła się na głośny dźwięk monet uderzających o kamienną ladę.
-Pakujesz się w niebezpieczne rzeczy Jack.
- Bez tego życie byłoby zbyt nudne. - powiedział a jego głosie słychać było weselszy ton.Po chwili już go nie było.
***
Severusowi drżały kolana od trwania w jednej pozycji. Pani Evans wciąż siedziała w pobliżu okna wydmuchując raz po ras nos i chlipiąc cicho. Nie mógł się ruszyć niezauważony. Rozmowa rodziców Lily tylko podrażniła jego chęć poznania co się dzieje. Niepokoiła go jej tajemnicza nieobecność. Wbrew pozorom zawsze się nią interesował. A teraz kiedy wie, że coś się z nią stało... Trzytygodniowy sen wbrew przypuszczeniom ojca Lily nie był czymś normalnym w świecie czarodziejów. Chłopak przybliżył głowę do okna. Słychać było dźwięk odsuwanego fotela. Następnie kroki. Cicho westchnął z ulgą. Nie spędzi tu nocy.
Odczekał jeszcze chwilę, by upewnić się, że Pani Evans nie wróci i wyprostował nogi. Co za radość. Jak najciszej przeszedł trzymając się blisko ściany do strony, na którą wychodziły okna pokoju Lily i furtka do ogrodu. Stawiając kolejny krok poczuł, że zahaczył o coś nogą. Podenerwowany ujrzał całą nogawkę oplecioną jakąś kolczastą rośliną. Zirytowany szarpnął nią. Raz . Drugi. Trzeci. W końcu z całej siły wypchnął nogę do przodu. Uwolnił nogę jednak siła rozpędu popchnęła go do przodu. Wleciał wprost na Petunię Evans.