niedziela, 11 sierpnia 2013

Rozdział trzynasty.

 Wciąż nie dotarłam do Howartu. Jednak już prawie, prawie jesteśmy w domu :) Stworzyłam za dużo bohaterów spoza Hogwartu by wszystko razem  pogodzić.
Zapraszam do czytania :)

Mężczyzna w okolicach czterdziestki siedział pochylony nad biurkiem, które oświetlało żółtawe światło. W ręce trzymając mały, drewniany ołówek, którym co jakiś czas zakreślał liczby, kreślił słowa i dodawał uwagi po czym odkładał na bok poprawione papiery. Zrobiła się już z nich pokaźna sterta pożółkłych, pergaminowych dokumentów pełnych licz, nazw, dat i uwag. Pilne terminy przysporzyły mu już nie jedną bruzdę na twarzy.A teraz zanosiło się na kolejne, biorąc pod uwagę,że pierwszy raz od dziesięciu lat zdecydował się na krótki pobyt za granicą,co przypłacił sporymi zaległościami w pracy papierkowej. Mimo iż miał kilu dobrych pracowników, którzy zajęli się kupnem i sprzedażą, to mimo wszystko papierkowa robota i tak spoczywała na nim. Wziął do ręki kolejny rachunek ze stery. Leniwie przejrzał zamówienia. Zaklął w duchu. Że też klient z Włoch musiał wybrać akurat termin tuż przed rozpoczęciem roku na spotkanie z nim? Miał całe wakacje, a tak, w momencie kiedy uczniowie uzupełniali zapasy w jego aptece miał zdecydowanie więcej zamówień niż w inne miesiące. Przejrzał listę ponownie. Same korzonki, nietoperze nóżki, trochę pyłu z rogu jednorożca i tak dale i dalej i dalej... Westchnął ciężko i odłożył rachunek. Do księgi wpisał stan kasy w danym dniu i sięgnął po następny papier. Zawahał się jednak na moment. Odsunął krzesło od biurka i przeciągnął się głośno ziewając. Z bólem przetarł zmęczone oczy i przejechał ręką po twarzy. Sprawdził jeszcze czy na pewno się nie pomylił. Sięgnął po odłożoną kartę i porównał z poprzednią. Gwałtownie wciągnął powietrze.  Lista nie zawierała tylko zwykłych rachunków artykułów, które klienci kupowali na bieżąco. Na pergaminie drobnym, pochyłym pismem nakreślono klient prywatny, zamówienie, 100 galeonów, data zakupu.. odbiór towaru. Mężczyzna przyjrzał się bliżej liście i uśmiechnął z dumą. Może wreszcie stary Albus dał się przekonać, by wyposażyć Lochy w jego składniki do eliksirów ? A może mam zupełnie nowego klienta, z grubą sakwą ' uśmiechnął się jeszcze szerzej na myśl o złocie wpływającym do jego kieszeni. Czym prędzej rzucił się do grubej, zielonej księgi, która stałą w specjalnym miejscu w jego biurze. Z oczami powiększonymi z pożądania kartkował szybko opasły tom. Każdy klient, który dokonywał szczególnego zamówienia, bądź takiego, który przekraczał sporą sumę, musiał wpisać się do tej księgi. Mężczyzna odnalazł w końcu wpis. Zmarszczył brwi. Wszystko się zgadzało. Data zamówienia. Sprzedaży. Odbioru. Cena również. Mężczyzna podrapał się po brodzie idąc w kierunku biurka i w otępieniu kładąc cenną księgę na drewnianym blacie. Zsunął okulary z głowy na nos i ponownie spojrzał na wpis.

***
Siedziałam wciśnięta między dwie nieznajome postacie w dusznym przedziale pełnych wysokich postaci. Przedział nie był taki jak pozostałe. Nie miał zasuwanych drzwi. Brązowo czerwone kanapy, ustawione jedna za drugą zajmowały większość pomieszczenia. Miałam dziwne wrażenie, że wszystkie oczy utkwione są we mnie. Bo prawdopodobnie tak też było. Patrzyli z przerażeniem, naganą bądź wstrętem. Marszcząc nosy, mrużąc oczy i szturchając się ramionami. To by było na tyle jeśli chodzi o tolerancje uczniów spoza magicznych rodzin. Kolejną kroplą, był brak odznaki Prefekta (swoją drogą, ciekawe gdzie jest) i mój...strój. Niebieskie trampki, żółta koszulka z nadrukowanym słońcem. rybaczki z koralikami na sznureczkach. Westchnęłam w duchu. Żałując, ze znowu wpakowałam się w coś takiego. Słuchałam połowicznie co pani Prescott ma do powiedzenia na temat zabezpieczeń zakazów, obowiązków,zakazów, nakazów i zakazów. Jej monolog ciągnął się w nieskończoność. Głos miała zdarty, chrypiący i monotonny. Sprawiała wrażenie jakby też chciała się znaleźć w zupełne innym miejscu. Niestety zamiast przeprowadzić sprawę szybko i bezboleśnie jątrzyła ją jak tylko mogła. Czyjaś ręka kojąco poklepała mnie po ramieniu. Odwróciłam się zdumiona. Moje oczy rozszerzyły się w zdumieniu widząc uśmiechającego się Lupina. Odpowiedziałam uśmiechem. W rogu pomieszczenia dostrzegłam Lucjusza. Siedział na jednej z ostatnich kanap. Uśmiechnął się do kogoś siedzącego obok niego. Postać tłumaczyła mu coś szeptem żywo gestykulując. Był to chyba chłopak ze Slytherinu. Na chwile zamarł, po czym zbliżyła się do ucha wyniosłego ślizgona. Porozumiewawczo spojrzeli sobie w oczy, młodszy przejechał po rękawie jego szaty malując palcem jakiś wzór. Zaśmiali się cicho. Zmarszczyłam brwi, ciekawe co też...
-Co Pani na to panno....Edvars?
W przedziale zaległa cisza. Wyprostowałam się jak struna odwracając się przodem do pani Prescott.
 -Eee ja... ja myślę, że muszę się zastanowić ... rozważyć..
- Dobrze. Przyjmuję, że się zgodziłaś. Nie czas zaprzątać sobie głowy rozważaniami. Bo jeszcze bardziej zaniedbasz inne rzeczy. - jej wzrok padł na mój strój. Kobieta zacisnęła usta z niesmakiem i przeszła w inną część przedziału powracając do swojego monologu. Przerażona odwróciłam się do Remusa i zapytałam zdławionym głosem:
-Na co się zgodziłam?
Remus zachichotał cicho i poklepał mnie po ramieniu.
-Milczeć ! - rozległ się morderczy szept profesorki. Mocniej skuliłam się na krześle.
-Później ci powiem - powiedział mi do ucha wciąż cicho się śmiejąc.
***
Elezjusz Black - wyraźnie widniało w miejscu na podpisu kupującego. Był tylko jeden problem. ON był Elezjuszem Kefonem Blackiem,chociaż rzadko się do tego przyznawał - wolał swoje nowe nazwisko Radicle. Wziął do ręki różdżkę, która rozjarzyła się pod jego dotykiem. Stuknął w księgę. Pokój rozjaśniło światło jak z projektora. Pojawił się obraz. Kobieca dłoń z kolorowymi paznokciami, wręczająca pakunek dłoni o bladej cerze. Mężczyźnie sądząc wyglądzie. Dłoń odebrała pakunek. Polakierowane paznokcie pokazały miejsce, gdzie trzeba złożyć podpis.
Elezjusz przysunął się bliżej wytężając wzrok. Chciał jak najwięcej wiedzieć kim jest podpisujący. Póki co wiadomo było, że jest to ktoś młody,ktoś kto nie ma do czynienia ze słońcem ani pracą w terenie.
Mężczyzna siedział od dłuższej chwili w biurze. Oglądał już po raz tysięczny "nagranie". Zrezygnowany przywołał je jeszcze raz. Cały czas przyglądał się prawej dłoni. Teraz dostrzegł, że widać także lewą. Skupił się więc na niej. Osoba ta niestety nie miała na sobie pierścienia, ani herbu rodu. Gdy "nagranie" zbliżyło się do końca Elizjusz nagle poderwał się na równe nogi. Lewa dłoń, po skończeniu podpisu ustawiła się w innej pozycji. Takiej, by można było dostrzec kawałek  tatuażu i małą bliznę w okolicy małego palca.
Radicle zaklął siarczyście. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Jak ktoś śmiał podrabiać mój podpis? Podszywać się PODE MNIE! Cisnął stos papierów na podłogę. Po namyśle sięgnął ponownie po jedną z ksiąg, zawierających spis zamawianych towarów. Biuro rozbrzmiało rykiem wściekłości mężczyzny.

***
Tom Riddle z uśmiechem przyglądał się poczynaniom swojego węża. Uważnie śledził wzrokiem każdy jego ruch w długim kartonowym pudełku. Mała, blada niteczka nabrała kolorów. Jej łuski lśniły w padającym na nie świetle. Chłopak sięgnął za siebie do pudełka i wyciągnął na rękę małą mysz. Zwierzątko zapiszczało żałośnie, ściśnięte między jego długimi palcami. Brzuszek szybko poruszał się pod białym futerkiem. Wsadził włochatą kulkę do domu węża. Zwierzątko skuliło się w kącie, łapkami trąc o kartonową powierzchnię. Przystanęło nasłuchując. Mała główka poruszała się to w jedną to w druga stronę. Wąż podpełzł w stronę myszy. Riddle patrzył zafascynowany na tę scenę. Gad podpełzł, wolno otaczając popiskującą kuleczkę. 
-Ssspectum ssulum sumni - wyszeptał.Wąż z rozpostartą paszczą zatrzymał się nad myszą nieruchomo. Głową trącił bok zwierzątka. Schował kły, ciałem owinął się dokoła myszy wpatrzony w Toma. Zasyczał. Raz. Drugi. Ponownie poniósł głowę ukazując kły. Tom zaśmiał się cicho.Powtórzył polecenie.Wąż zadrgał nerwowo ale ponownie opadł na tekturowe ścianki. Chłopak odsunął się po chwili podnosząc się z siadu. Z góry dobiegło go pukanie. Niezadowolony wyszedł z pokoju. Zatrzymał się w progu gasząc światło i szepnął w stronę węża:
-Bon apetit!

2 komentarze:

  1. Najpierw zaznaczę, że zdarza Ci się tracić literki
    Po za tym rozdział interesujący, chociaż krótki ;)
    Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy :D
    Szur, S,S&S :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mała Nagini *.*
      Wiem, że to dziwne, ale to takie słodkie...
      Rozdział fajny, coraz dłuższe Ci wychodzą. ciekawe na co zgodziła się Lily. Ci Blackowie?
      Słowotok...
      Ech, BTW, poprzedni ngłówek podobał mi się bardziej...
      Szal, SS&S

      Usuń