wtorek, 27 sierpnia 2013

Rozdział siedemnasty.

Rozdział szesnasty już poprawiony. Nie wiem czemu tak mi literki pozjadało , ale już wszystko załatwione ;)
Notka niestety krótka. Następna pojawi się niedługo. A potem mam przymusowy urlop i niestety nic nie wstawię.
***
Bellatrix Black stała tyłem do lustra,z wykręconą głową, przyglądając się ze zgrozą swojemu odbiciu.Uniesione wysoko czarne pukle odsłoniły jej kark i ciemne od zaschniętej krwi miejsce. Dziewczyna przejechała palcem po krwawiącym miejscu, w którym miała wypalony rodowy tatuaż. Wielkie Rody od zawsze słynęły z czystości swoich członków ale nie tylko. Istniały Nici Porozumienia. Gdy dwa, wysoko usytuowane, szlacheckie rody zawierały Nić Porozumienia, coś jakby rodową przysięgę, obietnicę wzajemnej pomocy, wszystkim członkom rodu wypalano zaklęciem znak. Miał on utrzymywać więź między rodami, przypominać o zawarciu przyjaźni, a także chronić. Jeśli więc członek jednego zaprzyjaźnionego rodu, próbowałby w jakikolwiek sposób skrzywdzić członka drugiego, zaklęcie odbiłoby się rykoszetem, a wypalony znak boleśnie przypomniałby o Nici. Bel marszcząc brwi, odgarnęła z widoku kolejne, posklejane pasma, przyglądając się bardziej wypalonemu znakowi, który od wczoraj nie przestawał się jątrzyć. Przejechała palcem po wypukłej powierzchni i syknęła z bólu. Najbardziej jednak martwiło ją, z jakiej gałęzi rodowej pochodzi szlama Evans. Musi mieć jakieś dobre, stare korzenie. Które oczywiście nie przyznają się do niej. Bo jak by też i mogli! Z tym wyglądem i mugolskimi rodzicami! Powszechnie wiadomą rzeczą było, że wielkie rody, mimo swoich dewiz o czystości, również posiadają w rodzinie 'magiczne bękarty", czyli krewnych skażonych brataniem się z mugolami. Oczywiście nikt nie wspominał o tym na rodzinnych zjazdach czy szlacheckich balach. Wraz z wypędzeniem takiego członka przestawano o nim mówić. Niszczono pamiątki, modyfikowano zdjęcia, a przede wszystkim przekreślano znak. Ciekawe jak jej udało się go uchować - zamyśliła się pocierając brodę. Zza drzwi dobiegło głośne narzekanie współlokatorki. Dziewczyna po raz kolejny bezskutecznie starała się zamaskować jątrzącą się ranę. Nie ma bowiem żadnego specyfiku ani zaklęcia , które mogłoby zniwelować działanie pradawnej, rodowej magii. Potrząsnęła ręką mierzwiąc włosy ale nie wiele to dało. Poirytowana cisnęła głośno szczotkę do umywalki, aż odprysnęła emalia. Z niemym wrzaskiem szarpnęła drzwi, wpadając prosto na jedna z dobijających się współlokatorek.
- Patrz jak leziesz głupia krowo! - warknęła odpychając zdziwioną Ślizgonkę i wypadając z dormitorium.
***
Jack szedł w pośpiechu wąską, długa ścieżką przez wyludnione wzgórze,co chwile klnąc na przemian w duchu i na głos na idiotyczne środki ostrożności, które musiał zachować. Nie wiedział zbytnio w jakim celu, mimo to stosował się do zasad. Nie mógł sobie pozwolić na wykrycie. Nie kiedy tyle od niego zależało. W roztargnieniu potarł na ręce swoje wężowe oko, dostrzegając pewną zmianę. Pomarańczowa kropla stopniowo czerwieniała. Westchnął z rezygnacją naciągając rękaw i przyspieszając kroku. Mimo iż miał przed sobą trudne zadanie i wizję sporych problemów w przyszłości to nie żałował podjętej decyzji. Przyjęcie Znaku Węża zobowiązywało. A on wiedział, że nie miał niczego co trzymałoby go na tym świecie. Chciał jednak jakoś zaznaczyć swoje istnienie na kartach Historii Czarodziejów by wiedziano, że mimo wyparcia przez własną rodzinę potrafił iść po trudnej drodze Zakonu.
W końcu przystanął na szczycie, rozglądając się się z niepokojem po pustkowiu aż w końcu znalazł to czego szukał.  Uśmiechnął się ujrzawszy stary, spłowiały kapelusz.z leżący parę metrów od niego. Od dawna już z niego nie korzystał. Z kieszeni spodni wyjął smukłą, ciemno bordowa różdżkę i stukając w kapelusz szepnął
-Portus 
***
James Potter obudził się z głośnym jękiem, wzywając wszystkie diabły i złorzecząc na wlewające się przez okno promienie słońca. Chłopak podrapał się po głowie, przeczesując palcami czarne kosmyki. Ze zdziwieniem poczuł na czole potężne, twarde zgrubienie, które bolało przy dotyku. Zerwał się na równe nogi, odruchowo zerkając na łóżko Syriusza. W końcu co innego robić innym kawały, a co innego paść ich ofiarą. Przyjaciel jednak spał smacznie, snem sprawiedliwego, pochrapując lekko. Wlokąc stopy po dywanie, z na wpółotwartymi oczyma powlókł się do łazienki. Twarz wykrzywił mu grymas, gdy zobaczył skutki wczorajszego ciosu w głowę. Na twarzy, konkretniej na pół czoła, wyrósł mu obrzydliwy, wielobarwny siniak. Potter westchnął ciężko dotykając go palcem. Ponieważ nie był zbyt dobry w magicznych zaklęciach postanowił zwrócić się później do Remusa. Wziął szybki, zimny prysznic i spróbował jakoś doprowadzić się do porządku. Ubrany już wsunął ponownie głowę do sypialni rozglądając się za współlokatorami.. Mieli z Syriuszem pewne plany co do efektywnego rozpoczęcia roku szkolnego więc musieli się do tego należycie przygotować. Chłopak poczochrał jeszcze tylko włosy, wyszedł z łazienki i podszedł do łóżka Blacka. Lupin zawsze wstawał nadzwyczaj wcześnie. I tym razem zdążył już opuścić dormitorium. Peter zaś, jak to miał w swoim dziwnym zwyczaju, spał iście kamiennym snem na ... podłodze. Dziwnym trafem zdarzało mu się, że zsuwał się z łóżka razem z kołdrą. Huncwoci nie komentowali już jednak tego, przechodząc z sytuacją do porządku dziennego. James trącił ramię przyjaciela. Ponieważ jednak ten nie reagował Potter poczuł się w obowiązku użyć :
-Dravigma - szepnął ze śmiechem przysłuchując się siarczystej dawce przekleństw kumpla, który żywo podrygiwał w pościeli.
***
Tom Riddle wracał w strugach deszczu do drewnianej chaty na uboczu drogi. Nie mógł używać w tym miejscu magi ze względu na czary ochronne, których nie udało mu się jeszcze przełamać.Z resztą kto by go szukał pośród ludzi, w chronionej przed magią mugolskiej wiosce. Uśmiech wykrzywił mu wargi. Nikt nie spodziewa się tego co nadejdzie. I to już wkrótce. Był niewidzialny dla nich. Zlekceważyli go, więc on pokaże im ja powinien wyglądać świat. Miał to wpisane w krew. Owszem, chciał być dobry. Nauczałby w Hogwarcie. Pozbył by się szlam ale to wszystko. Oni jednak odmówili. Wzgardzili jego wiedzą i potęgą. Zobaczą więc do czego jest zdolny. Już nie jako Tom Riddle, łupi nastolatek, który chciał nauczać w szkole. To dziecko umarło. Powstał natomiast Czarny Lord. A z nim wkrótce powstanie nowy, czysty świat. Wcisnął głębiej ręce do kieszeni. Nie mógł już doczekać się zebrania. Jego ciemni podwładni mieli się z nim spotkać w jego chacie. Z każdym spotkaniem było ich coraz więcej. Miał nawet poparcie młodych czarodziejów, co bardzo go cieszyło. Nie byli oni może zbyt rozumni czy wychowani, mieli natomiast potencjał i łatwo było nimi sterować. No i zapewniali świeże źródło informacji. A nic tak bardzo nie cieszy jak świadomość przechytrzenia i nieświadomości przeciwnika. Biedny stary Dumbledore- pomyślał o starym nauczycielu., który miał sporą moc i wiedzę ale zbyt miękkie serce. Na dzisiejsze spotkanie mieli stawić się nowi rekruci. Nikt szczególny co prawda ale on nie wzgardzi żadnym nowym sługą. Ze zdziwieniem dostrzegł światło w oknach. Im bliżej podchodził tym bardziej zmieniał się obraz chaty.  Poczuł, jak stają mu włoski na karku gdy dojrzał ogień za szybami. Co tchu popędził w stronę budynku, rozchlapując w koło morą ziemię. Gdy dotarł do drzwi, musiał uderzyć w nie parę razy ramieniem by się otwarły. Ze zgrozą ujrzał cały dom pochłaniany przez płomienie. Naciągnął szatę na twarz, pędząc co tchu do piwnicy. Na szczęście nie dotarły tam jeszcze płomienie. Zbiegł po schodach, przeskakując stopnie i przypadł do kartonowego pudełka. Węża nie było w środku. Nerwowo rozejrzał się po pomieszczeniu. Dopiero po chwili jego wzrok przyzwyczaił się na tyle do ciemności, by dostrzegł, ze nie jest sam. W rogu pomieszczenia stał wysoki, postawny starzec. Tom stanął prostując się i patrząc na przyglądającego mu się mężczyznę.
-Czego chcesz?  - warknął.
Starzec tylko zaśmiał się niezdrowym śmiechem, który po chwili przeszedł w uporczywy kaszel. Podszedł parę kroków do młodzieńca, trzymając w ręce jarzący się kamień. Przedmiot wyglądał jak niezastygły kamień, poprzecinany strugami niezastygłej, jaskrawopomarańczowej magmy. Dawał słaby blask, oświetlając twarz Toma i przybysza. Chłopak spojrzał uważnie w bladoniebieskie, prawie biały oczy niewidomego, od których widoku dreszcze przebiegł mu po plecach.
- Gdzie pozostali ? - spytał biorąc starca za swojego poplecznika.
- Nie zjawią się.
-Wiesz, że nie potrzebuję niemrawych starców.
Mężczyzna zaśmiał się.
-To co widzisz to nie starość lecz choroba. Nie jest ona jednak tematem naszej rozmowy. Mimo iż mylisz się co do mojego wieku i strony po której stoję, to poradzę ci, byś mnie nie lekceważył.
- Doprawdy? - wyniosłość chłopaka wzięła nad nim górę.
-Poszturchasz mnie laską? W tym miejscu nie można używać czarów. Więc na nic innego pewnie nawet nie masz siły z tą swoją posturą.
Mężczyzna zmrużył oczy.
-Doprawdy ? - powiedział naśladując ton chłopaka - A jak myślisz co tu się stało? - spytał wskazując na ścianę, po której spływała krew Młodzieniec skierował twarz tym kierunku, dostrzegając stare runy i ciało martwego zwierzęcia.
Impulsywnie ruszył na mężczyznę, który stał niewzruszony. Chłopak odbił się od tarczy i ryknął z wściekłością. Gdy ponownie zamierzył się na niego nagle stanął w bezruchu przypominając sobie kogoś. Te oczy, postawa, moc....
-Kastor ? - spytał,a głos mu zadrżał.
Mężczyzna uśmiechnął się dobrotliwie.
-Taak...Niesławny, Szalony Kastor. Braciszek Widzące Słońce - mruknął z przekąsem. -No ale dość o mnie, skoro już mnie spotkałeś mogę się oddalić.- powiedział kierując się w stronę drzwi.
-Czekaj! Ale ...przecież ty.. nie żyjesz... ty... zginąłeś...Ale..Żywy czy pół martwy zabiłeś węża Czarnego Pana i zapłacisz za to!
- Oh. A więc przechodzimy od wyniosłości  w pokorę i wracamy z powrotem do wyniosłości?- ironizował starzec, zatrzymując się na schodach - Zrobiłem co miałem zrobić. Nie masz już węża. Wyhodowanie kolejnej takiej hybrydy zajmie ci sporo czasu.Nie masz nowych popleczników a to miejsce za chwile strawią płomienie - wyliczał wchodząc powoli po drewnianych stopniach.
-Zabiję Cię ! -wrzasnął chłopak na całe gardło.
-Nie zdążysz - odpowiedział mężczyzna z prostotą.
-Czemu więc robisz to wszystko? Obawiasz się mojej potęgi?! I tak będę wielki! Poczekam.
Kastor przystanął wolno obracając się w kierunku młodzieńca.
- Wiem. Fałszywy Lordzie. Opóźniłem Cię i o to chodzi. Nie możesz stąd wyjść. Widziałeś runy. Zbyt stara magia byś sam mógł się wydostać. Przeżyjesz jednak. Pewnych rzeczy się nie uniknie. Ale inne musza się stać w swoim czasie. - rzekł na odchodnym i zamykając drzwi zagłuszył ryk wściekłości Toma Riddle'a.


8 komentarzy:

  1. Hej, sprawiłaś, że zrobilo mi się żal Voldzia :(
    Poor Nagini Pierwsza :...(
    Intryga się zagęszcza, nie kapuję już zupełnie nic :)
    Jest Jack = jest dobrze XD
    Ech... Pozdrawiam
    Szalona
    PS: Anonimek, bo nie chce mi sie logować

    OdpowiedzUsuń
  2. Spoks... Zrozumiesz ale to jeszcze długo. Kastora już spotkałaś. No wł miałam Ci ostatnio pisać,że to nie jest Nagini ^^ nawet Czarny Pan musi napotkać trudności. A Jack. to Jack. Sporo go jeszcze będzie ;) Mi też się podoba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale pamiętaj, fanklub jest jednoosobowy! I masz czytać AWĘ, zostałaś tam rozreklamowana, so się staraj :)
      I to jest Nagini - Nagini Senior XD
      BTW, mam nadzieję, że dotrzesz do tego momentu, w którym zacznę rozumieć :)
      Odkryłam ostatnio potterowe opowiadanko O.o w starym zeszycie... Przerażam samą siebie...
      Szal

      Usuń
    2. U nas nn ;)
      Przeczytam ten rozdział jak zobaczę komentarz pod 9 rozdziałem na awie ;)
      Żelek/ Szur :*

      Usuń
    3. Przeczytałam :)
      Następnym razem bardziej skonkretyzuję swoje wymagania -_-'
      Pare literówek jest, ale to nieważne...
      Ciekawe...
      Biedny Voldi (nie wieżę, że to napisałam o_O)
      Czekam na nn i komentarze pod awą :p
      Szur :D

      Usuń
    4. * tam miało być wierzę :/ ach ten język polski

      Usuń
    5. Ale masz tu misz-masz w komentarzach xD
      U nas nn :p
      Żelek :)

      Usuń