sobota, 18 stycznia 2014

Rozdział dziewiętnasty.

Długa przerwa. Dużo Jacka. Dużo zaległości.

__________
Jack podążał za aptekarzem ostrożnie stawiając stopy na pokrytej opadłymi liśćmi ziemi. W końcu mężczyzna zatrzymał się. Zdążyli odejść już spory kawałek od torów.
-Długo tak zamierzasz mnie śledzić? - spytał aptekarz suchym tonem. Jackowi drgnął jeden z kącików ust.
- Wiesz, że tego nie robiłem - odparł, wbijając spojrzenie w plecy mężczyzny.
-Czego chcesz?
- Spokoju - odparł młodzieniec. Mężczyzna zaśmiał się sztucznie.
- I co? Ja Ci mam go niby dać?- zaskrzeczał, wciąż odwrócony plecami.
-Nie... Masz po prostu nie wchodzić mi w drogę.
- Tobie?! - mężczyzna odwrócił się gwałtownie i zbliżył się do Jacka tak, że stanął z nim twarzą w twarz.
Obrzucił chłopaka nienawistnym spojrzeniem marszcząc przy tym nos. Chłopak spojrzał na niego hardo, wyciągając do góry brodę.
- Mnie Eligiuszu...stałeś się bardziej niewidomy niż kiedyś...Nie dostrzegasz już nawet najbardziej oczywistych znaków... Dlatego przejąłem po tobie pałeczkę Zakonu.
Mężczyzna poczerwieniał.
- Ha !Jak śmiesz! Banda głupców i idiotów, wierząca w nic nie warte przepowiednie!Myślisz, że cokolwiek z tych bzdur jest prawdą?  Czarny Pan przynajmniej istnieje. I zrobi ze wszystkim porządek.
- Tak jak z naszą rodziną? - spytał chłopak z po wątpieniem. Mężczyzna odskoczył od Jacka gwałtownie,ale ten kontynuował zbliżając się do niego.
- Ciekawe jakim kosztem? Może tak jak ostatnio, tylko teraz nie popełni takich błędów? - spytał z ironią.
-Pamiętasz Ellę, prawda ? - kontynuował stając z nim twarzą w twarz. Mężczyzna wciągnął głośno powietrze. Zacisnął zęby, na skroniach pokazały się pojedyncze, pulsujące żyłki. Stali tak przez chwilę.
Ciszę przerwał głośny plask, który poniósł się echem po okolicy.
Jack nie dał po sobie nic poznać. Stał niewzruszony, hardo patrząc w nabiegłe krwią oczy mężczyzny.
Na policzku zaczęła mu już ciemnieć duża, malinowa plama, która szybko rozlewała  się po jego twarzy.
- Tak jest lepiej! - krzyknął mu w twarz mężczyzna. Jack zaśmiał się bezgłośnie.
-No ja tam nie wiem... może dla Ciebie owszem, Ciężko jednak by było spytać jak się na to zapatruje sama Ella...Rozmawianie ze zmarłymi jest jednak trudne , mimo znacznego postępu w tej dziedzinie magii , to wciąż jest to bariera nie do przejścia... ale z pewnością byłaby zachwycona takim obrotem sprawy, czyż nie? Bo w sumie fajnie jest być ... no wiesz... martwym.
Na twarzy aptekarza pojawiła się pulsująca żyłka w okolicy skroni. Nie odpowiedział więc Jack kontynuował. Nim mężczyzna zdążył zareagować chwycił jego przegub i gwałtownie podciągnął jego rękaw, odsłaniając wijący się tatuaż.
- Kto by nie był zachwycony tym, że wydaje się go na śmierć z powodu niepożądanego urodzenia. Że malutka córeczka zostaje brutalnie zabita. Że dom, na który oszczędzało się całe życie, zostaje zrównany z ziemią w ciągu kilku chwil tylko dlatego, że jest się mugolem. Albo, że to wszystko dzieje się za sprawą osoby, którą kochało się nad życie?
Stalowo niebieskie oczy zalśniły wilgocią.
- Cóż za pech, że zostałem publicznie uznany, i że moje życie związane jest przysięgą z rodem Blacków. Pewnie i ja bym doczekał się losu mojej matki i nowo narodzonej siostry... czyż nie?
-To...to było to... to.. musiało się stać Jack... Ofiarę trzeba było ponieść...
- Może i faktycznie. Może trzeba jej było, bym wiedział, po której stanąć stronie . Po tym wszystkim Zakonowi ciężko się było pozbierać. Mistrz i mentor..Ojciec i szanowany czarodziej.... porzucił wszystko, dom, rodzinę przyjaciół, by dołączyć do samozwańca. Ty! Powierzyciel przepowiedni! Mężczyzna skulił się w sobie ale jego oczy pałały gniewem.
- Zakon jest przegrany. Nie wiadomo, czy przepowiednia mówi prawdę. A nawet jeśli to dziedzic... - powiedział cicho.
-Zakon dostanie to czego chce. A Ty nie przeszkodzisz mu liżąc buty czarnemu samozwańcowi.Do zobaczenia wkrótce , tatusiu - powiedział Jack,znikając z donośnym pyknięciem.
***
To nie był mój najlepszy w życiu dzień. Naprawdę zdarzały mi się lepsze. A jeszcze się nie skończył. Po lunchu, na który oczywiście się spóźniłam, miałam jednak dostąpić więcej przyjemności.
Tak więc wracałam sobie spokojnie, niczego nie podejrzewając kiedy nieoczekiwanie wpadł na mnie jakiś pierwszak. Zaczynam odnosić wrażenie, że wszystkich w koło cechuje irytujący nawyk włażenia mi na buty bądź "prawie przewracania". Widząc moją groźną minę niewiele niższy ode mnie chłopak stropił się mocno, przez co trochę trwało zanim wydukał o co chodzi. Jak na mój gust spokojnie mógł przemilczeć tę wiadomość.
-P -pp pp prof-fesor ..*niewiadomoco* ... powieddz-i-iała, ż-że ma-a-asz się stawić jutroo na b-b-łoniach.
Popatrzyłam zdziwiona na Krukona. Hmm... nie no... nie nagrabiłabym sobie aż tyle już w pierwszym dniu.. prawda?!
- M-masz do-dopilnować... pierwszaków.. jako P-pprefekt.. Profesor ... kazała..
Coś zaczęło mi świtać. Mgliście kojarzyłam, że przed dziwnymi wypadkami w pociągu miało miejsce coś dziwnego w Przedziale Prefektów podczas zebrania... na co się zgodziłam. Yyyh... Tylko co to było...
-Dzięki, mały! - powiedziałam, żeby skrócić jego męki w wypowiadaniu się i popędziłam do Pokoju Wspólnego.
-Muszę dopaść Remusa..
***
Jane siedziała skulona w Sowiarni z Prorokiem w ręku. Gazeta powiewała jej w dłoniach i szeleściła złowieszczo. Dziewczyna zacisnęła na niej mocniej palce wparzona w ogromny nagłówek, bijący po  oczach olbrzymią ilością czarnego tuszu. "ŚMIERĆ MUGOLI. " Nieznane ofiary. Nieznane miejsce. Nieznani przestępcy. Nieznani świadkowie. Małą czarna kropka w miejscu gdzie kiedyś była mała wioska zapomniana przez świat. Obecnie wioska kojarzyła się jedynie z ciemną masą zgliszczy, smrodu i tajemnicy. I nie ona jedna. Napady nasilały się. Zbrodnie już nie były wyolbrzymiane a wręcz przyciszane z powodu grozy z jaką się wiązały. A wszystkie dotyczyły mugoli. Jane siąpnęła głośniej nosem. Kolejne łzy kapały jej na policzki. Ze smutkiem pomyślała o rodzicach... dorastającej siostrze .. no i o chłopaku z wakacji. Nie wiadomo jak... nie wiadomo kiedy ani gdzie. Zadrżała. Tylko niewielką ulgę dawała jej myśl, że przekonała rodziców by wyjechali z Anglii i osiedlili się w głębszej części kontynentu. Wes, wakacyjny chłopak pochodził z Hiszpanii więc też powinien być bezpieczny... mimo tego... Jane czuła ogromne rozgoryczenie na myśl o tym, że tylko ona zdaje sobie sprawę z istniejącego zagrożenia, czyhającego i to tuż za rogiem! A przecież ... nawet gdyby jej rodzina wiedziała,.. to niby jak ma się chronić? Myśli Jane pobiegły do Lily. Powinna jej powiedzieć? Rano stchórzyła, myślała, że nie powinna psuć przyjaciółce pierwszego szkolnego dnia, bo tego, że Lil nic nie wiedziała o obecnej sytuacji była całkowicie pewna. Gryfonka miała duży kłopot moralny. W końcu Lily i tak się dowie... z gazet... z docinek... czy czegokolwiek innego. Tylko jak powiadomić o czymś takim?
****
W Pokoju Wspólnym jak zwykle panował tłok i rozgardiasz. Klapnęłam więc z torbą i połową biblioteki w rękach na jednej z kanap koło Ann. Ze zdziwieniem dostrzegłam na jej twarzy sporo plam. Granatowych.
- To z czym masz problem? - spytałam z uśmiechem.
Blondynka przymrużyła oczy i westchnęła ciężko.
-No błagam! Przecież to jest straaaaaszne! - krzyknęła podrzucając w górę stos pogniecionych pergaminów.
Zagryzłam wargi, powstrzymując się od śmiechu. Moja przyjaciółka była mistrzynią teatralizacji.
-An..Zmaż sobie tę atramentowe pręgi z twarzy i myśl! Przecież to nie jest trudne i jak za każdym razem dasz sobie przecież radę! - parsknęłam śmiechem na widok jej urażonej miny.
-Akurat - mruknęła pod nosem ale z nową energią zabrała się do pracy.
Westchnęłam ciężko wciskając się głębiej w fotel. Niech ten dzień już się kończy... Nigdzie nie mogłam znaleźć Remusa więc odłożyłam sobie naszą pogadankę na później. Kto go wie gdzie go znowu wcięło, a przecież jest jednym z Huncwotów więc równie dobrze może być dosłownie wszędzie wszędzie. Oh, ależ ja ostatnio jestem zmęczona... Nawet nie zauważyłam kiedy zasnęłam.
***
Jak się okazało odpłynęłam na ponad godzinę. Pokój Wspólny mocno opustoszał . Gryfoni zebrani w mniejsze lub większe grupy rozmawiali przy stolikach. Spojrzałam na zegar. W pół do dziesiątej. Skrzywiłam się. Nawet nie zaczęłam zbierać materiałów na wypracowanie na zielarstwo. Eh.. Przeciągnęłam się w fotelu, mocno odczuwając skutki spania w nieodpowiedniej pozycji. Potarłam leniwie kark. Znowu zaczęła mnie boleć głowa. Obraz poruszył się. Spojrzałam w stronę wejścia. Chyba nie tylko ja mam dziś zły dzień Pomyślałam mimochodem patrząc na wchodzącego uczniaka. Chłopak potknął się o zbyt długie sznurówki, prawie wpadając na ścianę. Szatę miał w nieładzie, na twarzy ślady ziemi i kurzu. Biedny pierwszak pomyślałam odczuwając pewien rodzaj solidarności z kimś kto też pechowo zaczął ten rok. Siedzący najbliżej Gryfoni zaśmiali się cicho. Jeden z nich szepnął coś do pozostałych i śmiech znacznie przybrał na sile. Twarz chłopaka oblała się krwistym rumieńcem. Chłopak czym prędzej popędził do dormitorium, ukradkiem zaciskając pięści. Myślałam jeszcze o nim przez jakiś czas, uśmiechając się lekko. W końcu jednak odezwała się we mnie przykładna uczennica i z rezygnacją sięgnęłam po książki i pergamin. Najwyższy czas napisać wypracowanie. Pomyślałam zacierając ręce.
Trzy godziny później z przepełniającego mnie entuzjazmu pozostała już tylko czarna rozpacz i desperacja.
Nic nie pamiętam!! Krzyczała bardzo głośno moja pamięć dźwiękiem przypominając syrenę alarmową. Ze zgrozą spojrzałam na marne sześć linijek tekstu. Z czego trzy i tak do niczego się nie nadawały. Jęknęłam z rozpaczą przecierając zmęczoną twarz i nie wierząc własnym oczom. Głowa bolała mnie co raz bardziej. Ciężko było mi się skupić. Nie potrafiłam przywołać z pamięci żadnych użytecznych wiadomości. Nic!
Drzwi pokoju poruszyły się. Dogasający ogień w kominku i przyciemnione lampy nie dawały aż tyle  światła bym dobrze widziała czarną sylwetkę jednak mnie oświetlały bardzo wyraźnie. Postać zbliżyła się powolnym krokiem i nagle... zniknęła! Zmarszczyłam brwi i wychyliłam się w fotelu. Nawet mrużąc oczy nie potrafiłam niczego dostrzec. Podniosłam się wyżej. Wciąż nic. Nosz kurczę.. co jest? Czyżby...
-Bu! Ktoś szepnął mi prosto w ucho. Przestraszyłam się i aż podskoczyłam do góry... spadając z fotela.
-Eeeej! - krzyknął  chłopak łapiąc mnie za ramię. Jęknęłam z bólu.
- Liczyłem co prawda na udany kawał.. ale, żeby od razu śliczna dziewczyna leżała mi w ramionach? - spytał ze śmiechem.
- Nie udał Ci się kawał , a dziewczyna wcale nie taka śliczna , i nie leży w Twoich ramionach ! Puszczaj Potter! -  chłopak tylko się zaśmiał stawiając mnie na nogi.
- Co Ty w ogóle jeszcze robisz na nogach? Przecież nie wolno się tak włóczyć. Już dawno powinieneś iść spać.. a przynajmniej leżeć w łóżku i ...
-Oj Evans, Evans, kiedy stałaś się moją matką?- spytał ze śmiechem. Twarz oblał mi rumieniec. Matko! Co za porażka. Jak mogłam coś takiego powiedzieć? I to jeszcze takim zrzędliwym matczynym tonem. Ciężko klapnęłam z powrotem na fotel rozjeżdżając się na blacie stołu.
-Wybacz, jestem zmęczona - mruknęłam .
Chłopak zaśmiał się, ręką potargał mi włosy.
-Zgaduję, że długo już tak tkwisz , prawda?
Taktownie przemilczałam to pytanie. Chłopak westchnął cicho. Mój brzuch odpowiedział mu głośniej.
- Oho.. ktoś tu zaniedbuje swój żołądek?
Nie, nie będę odpowiadać i się pogrążać. Jak widać, żeby popaść w jeszcze większe zażenowanie nie muszę nawet otwierać ust... Co za koszmarny dzień...
James milczał przez chwilę po czym wyciągnął coś z kieszeni. Po chwili postawił przede mną duże ciastko z owocami. Spojrzałam na niego zdumiona.
- No co... ludzie w bardzo konkretnym celu włóczą się nocą po zamku... - powiedział Potter i wzruszywszy ramionami odszedł od kominka w kierunku dormitorium.
- Nie ma za co Evans. Kiedy indziej się za to przysłużysz- powiedział i zniknął na schodach. Spojrzałam zdumiona na ciastko. Wyglądało tak smacznie... Później! Czas pisać wypracowanie... Głośniej zaburczało mi w brzuchu... Noo za chwilkę... napiszę pół wypracowania  i sobie zjem... Ręce lekko mi zadrżały . Jesteś silniejsza niż jakiś słodycz i masz ważniejszą sprawę do zrobienia powiedziałam sobie. Z uporem sięgnęłam po swoje pióro i z większą determinacją niż wiedzą zabrałam się za pisanie kolejnego bezużytecznego zdania kiedy... Zamrugałam gwałtownie. Przede mną leżało wypracowanie. Nie moje wypracowanie. Dłuższe niż wynosiła norma , dobrze i schludnie napisane wypracowanie.
- O rany ...-jęknęłam.