piątek, 2 sierpnia 2013

Rozdział dziesiąty.

Tata opowiadał składniej od mamy. Nie brzmiało to tak tragicznie. Aczkolwiek nie każdy z "dnia a dzień" dowiaduje się, że przespał ostatnie trzy tygodnie a potem po prostu się wybudził. Tak. Taka informacja może trochę przybić do łóżka. Ewentualnie przyprawić o kolejny zawrót głowy. "Po prostu śpi" jak powiedział moim rodzicom lekarz. Tak więc nie pojechałam do przyjaciółek. Wciąż to do mnie nie trafia. Czuję się ...dziwnie. Mama gdy już się mną nacieszyła zostawia mnie na chwilę. W jej oczach nieustannie widać łzy. Ojciec częściej niż zwykle dotyka mojego ramienia, chyba dla zapewnienia samego siebie, że żyję. Petunia.. cóż, chodzi skwaszona. Cierpi na niedosyt zainteresowania. W sumie nie pamiętam czasu w którym nie byłaby w jego centrum krócej niż parę godzin. No może prócz dnia w którym dostałam List. W każdym razie moim skromnym zdaniem powinna pomyśleć o pracy w teatrze.  Z taką wprawą do teatralizowania każdej, najmniejszej nawet czynności powinni ją od razu przyjąć. Odczuwam większe mdłości gdy patrzę jak się zachowuje niż wtedy gdy staram się powrócić ciałem i duchem  do życia codziennego. Moi rodzice są przerażeni. Jutro wyruszam do Hogwartu. Widzę po nich, że chcieliby oponować. Trudno im się dziwić ale przecież to Hogwart. Nie rezygnuje się ze spędzenia tam choćby jednego dnia mniej bez ważnego powodu. A ja czuję się lepiej. Nie do końca sobą ale nie miewam już skoków gorąca, zawrotów głowy większych mdłości i innych groźnych objawów. Jak zwykle o tej porze orku ogarnia mnie dreszcz podniecenia. Kolejny rok w Hogwarcie. Czuję, że mogę nawet znieść godziny nieudanych prób w lochach, komentarze i docinki, śmiechy, szaty z dziurami po różnych wywarach, przypalone włosy, ręce ubabrane ziemią, tony wypracowań. Wszystko. By znowu żyć magią.
***
Horacy Slughorn z westchnieniem włożył kolejną rzecz do obszernej, skórzanej walizki, opatrzonej zdobionymi inicjałami. Wzdychał tak już od wielu godzin na przemian wkładając i wyjmując swoje rzeczy. Oczywiście dał się wpakować. Znowu uległ Albusowi, który niecnie go podpuścił. Horacy wziął do ręki swój ukochany album Znaczących Absolwentów i delikatnie płożył na kupce rzeczy. Po raz kolejny wpakował się w bagno. A było mu tak dobrze. Emeryturka, herbatki, cisza spokój. No może nawet aż za duży spokój. Mężczyzna musiał przyznać sam przed sobą, że trochę brak mu szkolnej gwary. Szeptów, śmiechów, zwykłego młodzieńczego gwaru rozchodzącego się po sali. I chęci wiedzy. Na tą myśl wzdrygnął się zaraz z niesmakiem. Jakby coś sobie przypomniał. Horacy zmarszczył brwi. Ostatnimi czasy coraz ciężej mu było wspominać rzeczy związane z Tomem. Rzeczy dopiero po chwili pojawiały się w jego pamięci. Czuł się jak ktoś kto szuka czegoś lecz w drodze do tego zapomina czego szuka. W innym przypadku pomyślałby o wczesnej demencji starczej albo innej chorobie. Jednak w tym było coś dziwnego. Pamiętał wszystko dokładnie. Dzieciństwo. Szkołę. Pierwszą pracę. Swoje podróże. Trudności sprawiało mu przypominanie sobie lat kiedy uczył w Hogwarcie. 
-Może to i dobrze - mruknął po chwili do siebie wyjmując z walizki Album Znaczących. Zaraz jednak włożył go z powrotem i przeszedł na drugi koniec pokoju mamrocząc do siebie o irytujących niebieskookich starcach, którym się wydaje, że każdy tylko czeka by spełnić ich prośbę. 
***
Severus szedł powoli krok za krokiem długą ulicą. Było już ciemno, jednak w dzielnicy, w której się znajdował było oświetlenie. Żółtawe kręgi na kwadratowych płytach chodnikowych wolnych od choćby jednego śmiecia czy większego pyłku kurzu. Mimo, że głowę trzymał spuszczoną , to i tak czuł, że znajduje się w innym świecie. Otaczały go ładne, zadbane małe domki, wszystkie takie same. Wszystkie pomalowane na gustowny beżowy kolor. Wszystkie z niskim płotem, małą furtką i ogródkiem , w którym każde źdźbło trawy było przycięte od linijki. Chłopak zgarbił jeszcze bardziej ramiona. W powietrzu czuć już było jesienią i chłodem. W końcu dotarł do celu. Przed nim stał dom, do którego już dawno nie miał wstępu. Nie, był tam tylko jeden raz. Wstępu nie miał nigdy. Jako dziecko mógł tylko pojawić się w pobliżu by spotkać Lily. Podszedł do pobliskiego drzewa i schował się w jego cieniu.W Jej pokoju paliło się światło. Ze swojego miejsca widział dwie, dorosłe postacie, które opuściły jej pokój. Światło wciąż się paliło. Skradał się powoli, metodycznie. Umiejętność tę miał dopracowaną od lat. Wchodzenie cichaczem do domu tak, by nikt z domowników nie zorientował się, że znajduje się w domu było jednym z jego najważniejszych celów. Teraz się przydało. Niezauważony dotarł do tylnej ściany budynku i przykucnął pod parapetem. Nie przeszkadzał mu kłujący krzew, który rósł tuż pod oknem. Chciał się czegoś dowiedzieć. Musiał. Jeszcze parę dni temu w w ogóle by nie pomyślał, że po tylu latach tu powróci. A teraz, gdy usłyszał przypadkiem kawałek plotki musiał się dowiedzieć. Lily. Coś się stało Lily. Nawet liczne urazy nie są w sanie wymazać dziecięcej przyjaźni. Czekał więc na właściwy moment. Nie wiedział do końca na jaki dokładnie ani co chce zrobić. Po prostu nogi zawiodły go tutaj. W końcu dziś albo już nigdy. Jutro znowu będą w Hogwarcie, co jeszcze bardziej przypomni mu o przepaści między nimi. Ale dziś wciąż jest 31 sierpnia. Ktoś wszedł do pokoju na parterze, Słychać było oddalone głosy,które stawały się coraz głośniejsze i bardziej wyraźne. Państwo Evans. Nie była to jednak zwykła, spokojna rozmowa szczęśliwego małżeństwa. Brzmiała bardziej jak sprzeczka.
-Ed, nie możemy tak tego zostawić - głos Pani Evans drżał
- A co chcesz zrobić? Zabronisz jej ? 
-Ale.. To nasza córka! Nie dawała znaku życia przez trzy tygodnie! Musimy coś zrobić
-Co ? Słyszałaś lekarzy. Nikt nie spotkał się jeszcze z przypadkiem snu trwającego trzy tygodnie. Widziałaś Lily. Nic jej nie jest. Może to .... no wiesz u Nich jest normalne
-Edward... - głos pani Evans brzmiał surowo
-W końcu kto ich tam wie?
- To. Jest. Nasza. Córka.
- I tak pojedzie. Nie widzisz jak co roku tylko na to czeka?
-Chcesz ją stracić? Nic Cię nie obchodzi? - spytała z pretensją. Pan Evans nie odezwał się.
-Przepra...
-Nawet tak nie mów Rose. Nigdy więcej nie mów mi, że nie interesuję się Lily! 
Po chwili z pokoju dobiegł  Severusa głośny, kobiecy płacz bezsilności. 
***
Wysoki blondyn w czarnym płaszczu przemierzał szybkim krokiem zatłoczone ulice czarodziejów. Wysokie buty głośno stukały o kamienny bruk. Chłopak szedł pewnym krokiem, z głową schowaną w cieniu narzuconego na głowę kaptura. Wstąpił do jednego ze sklepów. Była to duża apteka. Znana z towarów mniej lub bardziej niewiadomego pochodzenia z racji swej wyjątkowości. Sklep prawie dla koneserów. Takich dla których nie ważne jest ryzyko. W pomieszczeniu znajdowało się paru klientów. Sprzedawcy uwijali się za ogromną ladą zachwalając jakość żądanych rzeczy. Na widok młodzieńca sprzedawczyni, kobieta około lat czterdziestu przerwała gwałtownie swoją pracę. Młodzieniec bezceremonialnie wszedł w słowo kupującej staruszki i rzucił na ladę zwinięty pergamin. Sprzedawczyni skinęła głową staruszce, która czym prędzej opuściła miejsce i znalazła się za drzwiami trzęsąc się z oburzenia. Chłopak przesunął pergamin bliżej sprzedawczyni. Kobieta zmrużyła oczy i sięgnęła po pergamin. Przebiegła go parę razy wzrokiem.
-Na jutro - powiedział
Kobieta jeszcze raz przejrzała wzrokiem listę produktów.
- Ta dawka powaliłaby górskiego trolla, co chcesz z tym robić?
-Do twoich interesów należy kupno i sprzedaż, czyż nie?
-Wiesz, że On i tak się dowie. Coś takiego nie umknie jego uwadze. Może spróbowałbyś gdzie indziej...?
-Nie. Liczę na to, że się dowie. Taka forma wiadomości- powiedział rzuciwszy na ladę wypełnioną złotem sakiewkę.Kobieta skrzywiła się na głośny dźwięk monet uderzających o kamienną ladę.
-Pakujesz się w niebezpieczne rzeczy Jack.
- Bez tego życie byłoby zbyt nudne. - powiedział a jego głosie słychać było weselszy ton.Po chwili już go nie było.
***
Severusowi drżały kolana od trwania w jednej pozycji. Pani Evans wciąż siedziała w pobliżu okna wydmuchując raz po ras nos i chlipiąc cicho. Nie mógł się ruszyć niezauważony. Rozmowa rodziców Lily tylko podrażniła jego chęć poznania co się dzieje. Niepokoiła go jej tajemnicza nieobecność. Wbrew pozorom zawsze się nią interesował. A teraz kiedy wie, że coś się z nią stało... Trzytygodniowy sen wbrew przypuszczeniom ojca Lily nie był czymś normalnym w świecie czarodziejów. Chłopak przybliżył głowę do okna. Słychać było dźwięk odsuwanego fotela. Następnie kroki. Cicho westchnął z ulgą. Nie spędzi tu nocy.
Odczekał jeszcze chwilę, by upewnić się, że Pani Evans nie wróci i wyprostował nogi. Co za radość. Jak najciszej przeszedł trzymając się blisko ściany do strony, na którą wychodziły okna pokoju Lily i furtka do ogrodu. Stawiając kolejny krok poczuł, że zahaczył o coś nogą. Podenerwowany ujrzał całą nogawkę oplecioną jakąś kolczastą rośliną. Zirytowany szarpnął nią. Raz . Drugi. Trzeci. W końcu z całej siły wypchnął nogę do przodu. Uwolnił nogę jednak siła rozpędu popchnęła go do przodu. Wleciał wprost na Petunię Evans.

1 komentarz:

  1. Biedny Sev... nie ma nic gorszego niż wpaść na Tunię...
    BTW zawsze zastanawia mnie inwencja twórcza bloggerów a propos imino państwa Evans. Widziałam już tyle wersji... :)
    Długa ta notka, dłuższa niz ostatnie :)
    Aha, uwielbiam Jacka. Uwielbiam. Zakąłdam jego prywatny jednoosobowy fanklub. Jest mój i już.
    Tak tylko mówię, na przyszłość :)
    Szal, S&S
    PS: To ostatnie tyczy się głównie Szur :)

    OdpowiedzUsuń