piątek, 16 sierpnia 2013

Rozdział czternasty

Wytaczamy się z przedziału pod sam koniec podróży. Z radością nabieram do ust świeżego powietrza. Gubię Remusa w tłumie. Nie mam czasu by go szukać. Muszę się jeszcze przebrać. Wziąć walizki i tak dalej. A czasu niestety nie zostało dużo. Żałuję trochę. Zawsze podróż do Hogwartu była miłym epizodem. Takim preludium. Staram się omijać śpieszących się uczniów. Ktoś przypadkiem daje mi łokciem prosto w zebra. Opieram się o ścianę tracąc na chwilę powietrze. Ludzie mijają mnie. Nikt nie zwraca zbytniej uwagi. Nagle pociąg zatrzymuje się gwałtownie.Lampy na suficie mrugają nerwowo. Ściany trzęsą się. Gaśnie światło. Czuję mrowienie w rękach. Pulsowanie w skroni. Z niedowierzaniem wpatruję się w dym, który ogarnia cały pociąg. Gęsty. Kłębiący się. Rośnie i i wije się w skrętach. Otwieram oczy z przerażenia.Czuję jakby nagle wszystko w okół działo się w zwolnionym rymie. Z przedziałów dobiegają krzyki. Sama chyba też krzyczę. Nawet nie wiem kiedy otworzyłam usta. Czy wtedy,kiedy pojawił się dym? Czy dopiero wtedy, gdy jego smugi  podpełzły, niczym węże zbliżając się do mojej twarzy. Podręczne bagaże pospadały z półek. W pociągu jednak nagle zaległa grobowa cisza. Nikt nie śmiał nawet pisnąć. Dym podchodził coraz wyżej. Wstrzymałam oddech rozglądając się wokół. Nic. Nikogo nagle nie było w pobliżu. Osunęłam się po drewnianej powierzchni na podłogę przylegając plecami do zewnętrznej ściany przedziału. Dym oplata mnie coraz ciaśniej. Tracę oddech. Słyszę, jakby dochodzący z oddali głos.
- Ciemność zbliża się dla tych, którzy są bezprawnie wśród nas. Dla figurantów noszących na brudnych ciałach czarodziejskie szaty. Na tych którzy próbują się stać tacy jak my. My zaś oczyścimy świat. Już wkrótce. 
Pochłonęła mnie ciemność.
***

 Jack uśmiechnął się czytając krótką notkę  podesłaną przez jedną ze znajomych. Rozbawiony podrapał się po brodzie, którą pokrywały już dwudniowe kujące igiełki. Roztarł ręce zadowolony i zajrzał do kociołka. Napój kończył właśnie ostatnią fazę. 
-Jeszcze tylko tydzień - mruknął do substancji,jego spojrzenie rozświetliło się z podniecenia, gdy obserwował kotłującą się w środku zgniłozieloną ciecz. Zmarszczył nos z niesmakiem i głośno odłożył pokrywkę. Powrócił do swojego poprzedniego zadania. Jego warsztatowy stół pokrywały rysunki, wykresy, rysunki i resztki jedzenia. Środek stołu zajmowały natomiast rozłożone gazety i farbki z pędzelkami. Młodzieniec rozsiadł się wygodnie na krześle i wziął do reki pędzelek umoczony w farbie. Starannie zbliżył go do trzymanego przedmiotu kiedy nagle głośno syknął:
-Au! -gdy schylił głowę wzrokiem natrafił na parę zmrużonych zielono- żółtych oczu.
-No wiesz co. - mruknął w ich stronę, pocierając podrapaną nogę. Z dołu dobiegło go głośne prychnięcie.
-No i co z tego, że czasem zapomnę o twoim posiłku ? Inne kotowate potrafią same kombinować sobie posiłki... - mruknął pod nosem. Szarobrązowa kula ponownie pacnęła jego nogę łapą.
Jack westchnął głośno i znowu zajrzał pod stół.
-Słuchaj - starał się być cierpliwy- chcesz jeść to sio na dwór. Ja tu PRA-CU-JĘ. Ok? Mamy kryzys. w sumie.. Ty też byś mogła zapracować na swojego Whiskasa- powiedział jakby do siebie
Z dołu dobiegło przerażone miauknięcie
Chłopak uśmiechnął się do siebie, nogą wyganiając kota spod biurka. Schylił głowę i spojrzał w jego pysk.
-No mała, chcesz jeść, to się na coś przydaj. Kot odpowiedział przerażonym spojrzeniem. W oczekiwaniu podniósł ogon do góry i tkwił tak, aż pan nie zdecydował się przerwać napięcia.
Młodzieniec odwrócił się w stronę biurka. Ponownie maczając pędzelek w farbie zwrócił się do kota.
-Wyprodukuj jakieś młode to przestaniesz się nudzić. A taki towar z pewnością się przyda do mojego planu.
Kot prychnął głośno i zaczął lizać sobie łapy. 
-Tylko wiesz, załatw sobie kogoś porządniejszego od tej porażki co ostatnio.
Kot wdzięcznym krokiem udał się po schodach na górę. Ogonem głośno pacnął w dębowe drzwi.
Jack zaśmiał się. Odwrócił głowę, w stronę odchodzącego kota i powiedział;
- Tylko wiesz, ma być
Urażony kot zamknął drzwi z donośnym trzaskiem.
***
-Lil? Ej Lil! - czuję jak ktoś mocno potrząsa moje ramię. Otwieram powoli oczy. Światło razi mnie i mrużę je, cała się krzywiąc. Strasznie boli mnie głowa. Spoglądam niepewnie w górę. Przed sobą mam zmartwione oblicze Remusa. Spogląda na mnie smutno z niepokojem.
-Ee tak. Chyba...tak
Chłopak pomaga mi wstać. Przychodzi mi to z nie lada trudem. Ciężko stać na nogach, które przypominają dwa drewniane kołki, dodatkowo chyboczące się nią silnym wietrze. Lupin pomaga mi się pozbierać.
-Lil.. wiesz.. nie przejmuj się
JAK?! - chcę krzyknąć. Pod powiekami zbierają mi się łzy. Wiem, że mugole mają ciężko wśród czarodziejskich rodów. Od dawna czułam ich niechęć do mnie. Jakieś spojrzenie. Podstawiona noga. Ok. Ale... jeszcze nie zdarzyło mi się coś TAKIEGO. Ciężko tak po prostu się pozbierać. No i znowu ktoś mówił o czystce. A przecież zdarzały się takie rzeczy. Biorę jednak głęboki wdech. Muszę dojść do siebie. Remus pokrzepiająco klepie mnie po ramieniu kiedy razem przedzieramy się przez tłum kotłujący się w pociągu.Mijani przez nas uczniowie zbierają porozrzucane rzeczy. Poprawiają stroje. Zdenerwowanie tuszują ciągłym uśmiechaniem się. Nikt nie patrzy w naszą stronę. I dobrze. Mam świadomość, że jestem jedną z nielicznych niemagicznych. Po wydarzeniach sprzed paru lat... mugolscy rodzice wycofali swoje dzieci z Hogwartu. Została nas więc w nim tylko garstka. Na moje nieszczęście po drodze mijamy Bellę. Czuję gulę w gardle. Mocniej chwytam ramię Remusa. Dziewczyna na szczęście nas nie zauważa. Cała aż promienieje rozpierającą ją energią. Nawet uśmiecha się. Nie szyderczo. Radośnie. Poprawia swoją szatę uśmiechając się szeroko. Jednak jest w niej coś takiego, że....  Odwracam głowę. Przechodzimy w milczeniu. Chłopak zostawia mnie przed drzwiami przedziału i odchodzi. Gdy otwieram drzwi w przedziale zalega cisza. Dziewczyny spoglądają na mnie smutno i ze współczuciem, którego mam dość. Biorę swój plecak z rzeczami na przebranie i wychodzę.
***
W łazience machinalnie ubieram się w szatę. Nie zastanawiając się zbytnio nad tym co robię. Od nawyk. Odkręcam kurek z niebieską nalepką. Przekręcam do końca i zanurzam dłonie w lodowatej wodzie. Moje palce czerwienieją. Czuję przyjemne odrętwienie. Przecieram twarz. Raz. Drugi Trzeci. Spoglądam w lustro. Na policzkach mam niezdrowe, ciemno czerwone plamy. More końcówki włosów przylepiają mi się do twarzy. Oddycham już spokojniej. W odbiciu dostrzegam jakieś słowa. Odwracam się za siebie. Na ścianie. Ironicznie powoli. Pojawiają się kolejne litery. Mają krwistoczerwoną barwę. O to chyba chodzi autorowi. Spływają w strugach po białej powierzchni, wciąż boleśnie czytelne.
Śmierć szlamom.
Wciągam głęboko powietrze. Staram się powstrzymać drżenie ciała. Na próżno. Ogarnia mnie już nie strach a furia. Czuję tętnienie w skroniach. Ból pulsująco rozchodzący się po całym ciele, skumulowany w rękach i głowie. Nie czuję kiedy lustro przede mną pęka tworząc na szklanej powierzchni pajęczynę krzywych lini. Parę kawałków upada do umywalki. Chwytam rekami za umywalkę starając się uspokoić. Spoglądam przerażona dokoła. Od lat nie zdarzyło mi się stracić panowania nad mocą. Kieruję wzrok na lustro. Widzę bladą twarz dziewczyny o powiększonych, przerażonych oczach. Brązowo rudych włosach i zielonych oczach. Postać spogląda na mnie. Mruży oczy. Nagle zdaję sobie sprawę, że ona... nie jest mną. Dziewczyna z lustra, przed chwilą taka sama jak ja, teraz wygląda podobnie ale ... inaczej. Coś jest w niej. Przyglądam się jej uważniej starając się dostrzec różnicę. Postać mruży oczy. Są koloru metalicznego jadeitu. Jej twarz nie jest blada, jak moja. jest perłowa. A włosy wcale nie są brązowo rude tylko ogniste. I ... przygląda się mnie. Zbliża twarz do lustra. Bezwolnie robię to samo. Staję tak blisko, że niemal dotykam nosem szklanej tafli, która jest ... zupełnie gładka. Dziewczyna przykłada dłoń do lustra. Moja wyrusza jej na spotkanie. Gdy dotykam lewą dłonią zimnego szkła czuję rozchodzące się po ciele ciepło. Dziewczyna uśmiecha się do mnie. Zamyka oczy. Robię to samo. Otwieram je po chwili. W gładkim lustrze widzę siebie samą. Rozglądam się po pomieszczeniu. Napis zniknął. Znowu mam majaki?
***
-Profesorze.. słyszał Pan? - głos kobiety załamał się na końcu zdania. Niebieskie oczy spojrzały na nią przenikliwie.
-Ciężko byłoby nie słyszeć - powiedział wstając z za biurka. Długa, srebrzysta szata błyszczała przy każdym ruchu starca, który w zamyśleniu chodził po swoim gabinecie. Kobieta stała sztywno wyprostowana w kącie z ustami zaciśniętymi w wąską linię.
-Co powinniśmy zrobić?
- A co byś chciała? Nic nie można zrobić. 
-Mamy czekać... Pozwolić na to wszystko? Na TO o czym wszyscy mówią? Niebieskie spojrzenie ponownie skierowało się w jej stronę. Kobieta zamilkła przełykając głośno ślinę.
-Poczekamy na rozwój wydarzeń. Tylko tyle jesteśmy w stanie zrobić Profesor McGonagall.

1 komentarz:

  1. Czerwonego na czerwonym nie widać... ;[
    Notka bardzo fajna, wiejąca grozą, biedna Lily (again). Fajny motyw z lustrem. Uwielbiam Jacka i jego kotkę. BTW, czy ona ma jakieś imię ^^?
    Ech...
    Szal, SS&S

    OdpowiedzUsuń