czwartek, 4 lipca 2013

Rozdział czwarty.

Czas szybko leci. Nawet gdy nie ma się nic do roboty. Tak też nadeszła już połowa sierpnia i właśnie wybieram się uzupełnić szkolne zapasy. Oczywiście w oficjalnej wersji, ktoś taki jak ja, nie jedzie wcale na magiczną ulicę zwiedzać, podziwiać i kupować. Nie, w oficjalnej wersji, takiej jaką słyszy Petunia i częściowo rodzice, jadę wybrać podręczniki do szkoły i kupić mundurek. Tyle. Cała zabawa głęboko ukryta. I dobrze. Nie chcą słyszeć to nie. Jakoś tak szybko wszystko zleciało. Dopakowuję swoją torbę, dorzucam jeszcze parę ciuchów i zapinam zamek. Ostatnie dwa tygodnie spędzę u Dorcas. Na moje szczęście przyjaciółka wcześniej wróciła z wakacyjnych wojaży i może się podzielić swoim kątem. Będzie też Ann (chyba o to jej chodziło kiedy pisała w liście, że niedługo się spotkamy). Jane niestety do nas nie dołączy. Bywa sobie gdzieś w południowej Francji i nie zamierza wracać przed końcem wakacji.  Tak więc prosto z Pokątnej - wrócę do domu tylko po rzeczy,spotykam się z przyjaciółkami i jadę na dwa tygodnie do dziewczyn. Strasznie się cieszę, że znowu się zobaczymy, chociaż wiem, że w przypadku Dorcas i jej podbojów to trochę zajmie zanim wróci na ziemie po wakacyjnych romansach i przestanie roztkliwiać się nad jakąś niespełnioną miłością. Normalnie bym się przejęła gdyby ktoś mi opowiadał o największej miłości swojego życia. W każdym innym przypadku tak, ale nie jeśli chodzi o nią. Dorcas taka już jest, że każdą znajomość z chłopakiem uważa "praktycznie za związek" i przeżywa. Gdy jednak mijają jej te pierwsze trzy cztery dni powraca do normalności jak nowo narodzona, no chyba że akurat w międzyczasie pojawi się jakieś inne super hiper ekstra ciacho , wtedy oczywiście okres rozstania skraca się do minimum i dziewczyna powraca do normalności by oczywiście od razu stracić głowę dla nowo poznanego faceta. Cóż, wciąż liczę , że kiedyś w końcu przestanie się zakochiwać w tak ekspresowym tempie i trochę zwolni by mieć jakiś bardziej stały związek. No nic. Zrzucam torbę z łóżka, zamykam plecak i ruszam na dół, by tata mógł mnie zawieść do celu.
***
Rodzicom jak zwykle ciężko się ze mną rozstać.Zawsze długo zajmuje im pożegnanie się ze mną, mimo iż właściwe pożegnanie będzie dopiero wieczorem to już teraz słyszę "przydatne rady rodziców" czyli wszystko co słyszałam już tysiąc razy ale muszę usłyszeć po raz tysiąc pierwszy. Na odchodnym dostaję jeszcze po buziaku, tata oczywiście wręcza mi, całkiem przypadkiem kopertę z dodatkowymi funduszami. Przyjmuję ją z wdzięcznością i macham im na dowiedzenia. Jestem jakieś dwie godziny przed umówionym czasem. Kocham swoje przyjaciółki, ale . kiedy jestem z nimi to wiem, że choćbym spędziła na Pokątnej tydzień to i tak nie kupiłabym wszystkiego co potrzebuję. Z nimi można chodzić po sklepach bez końca. A ja mam tendencje do zapominania wielu rzeczy. Wolę więc wcześniej zrobić samej zakupy, by później móc cieszyć się popołudniem z przyjaciółkami nie martwiąc się że czegoś zapomniałam. Mogę też na spokojnie poprzyglądać się wystawom, ponieważ gdy idzie się na zakupy z Dorcas ponad dziewięćdziesiąt procent czasu spędza się w sklepach z artykułami polepszającymi urodę, zwiększającymi powodzenie u facetów i innymi takimi bzdetami. Kolejne dziewięć procent przeznacza się na siedzenie w kawiarniach, sklepikach czy cukierniach, zaś czas który przeznacza się przy niej na robienie zakupów szkolnych jest ekstremalnie krótki. 
Tak więc idę szeroką, brukowaną ulicą i rozglądam się ciekawie. Dziś jest całkiem chłodno. Na niebie wiszą  szarawe chmury. Od czasu do czasu powieje silniej wiatr. Mimo iż lato jeszcze się nie skończyło to już czuć zmianę temperatury. W ręku trzymam spis jaki zrobiłam jeszcze przed wyjściem z domu. Przeglądam szybko długą listę. Najbliżej mam aptekę, więc wstąpię by uzupełnić zapas składników. Całe szczęście, że zakupy zawsze pakują w szczelne i kolorowe torby, bo chyba nie byłabym w stanie znieść ciągłej, przykrej świadomości, że w ręce trzymam owinięte tylko w cienki papier takie np. nietoperze nóżki, żabie języki czy inne paskudztwa. Generalnie nie przepadam za tym by oglądać zbyt często takie rzeczy. Na moje nieszczęście jednak eliksiry odbywają się aż trzy razy w tygodniu i to aż po trzy godziny. Wzdycham zrezygnowana. Kolejny rok męczenia się z pokrojeniem jakiś zwierzęcych części czy cuchnących roślin. Blee. Najgorsze jest to, że mam wiedzę na temat eliksirów.Znam materiał na ile jestem w stanie go przyswoić. Moje pierwsze spotkanie z tym przedmiotem nawet mnie zainteresowało i od tamtej pory zawsze jestem przygotowana... ale mam wiedzę tylko teoretyczną. W praktyce nie potrafię uwarzyć nawet najprostszego eliksiru. Już nawet Peter,jeden z Huncwotów jest w stanie uwarzyć czasem coś lepszego ode mnie , a wszyscy twierdzą, że ma dwie lewe ręce. Apteka jest na rogu. Kiedy z niej wychodzę mijam wysoką postać w czerni, która na mnie wpada. Postać zatrzymuje się, przygląda przez chwilę i nagle odchodzi, bez żadnego słowa. Spoglądam po sobie zaniepokojona i wygładzam bluzkę. Czuję jakby wokół mnie temperatura spadła co najmniej o dziesięć stopni. Kawałek dalej dostrzegam jakiś ruch, Po chwili rozlega się pisk i krzyk. Zaciekawiona ruszam w tę stronę. Nie mam pojęcia dlaczego ale pierścionek na moim palcu, którego notabene wciąż nie jestem w stanie zdjąć rozgrzewa się. Skręcam w lewo, prawo i nagle ląduję w... dziwnym miejscu. Instynkt samozachowawczy wyje na alarm. To już nie jest Pokątna. To miejsce jest takie... nie ponure, nie obce, owszem, może budzić przerażenie, ale ono jakby ściąga nie ku sobie. Nie jestem wstanie się powstrzymać. Mijam ciemne, brudne szyby wystawowe, przechylone, wyblakłe szyldy, okna zabite deskami. Ale widzę coś więcej prócz tego. Wewnątrz siebie czuję, że ta ulica aż tętni życiem. Sama nie wiem skąd mi się ciągle biorą takie przemyślenia. Nagle staję przed jedną z szyb wystawowych. Przyciąganie jest silniejsze niż przedtem. czuję jak serce mocno dudni mi w piersi. Przykładam twarz blisko szyby. Na wystawie nie ma prawie nic. Sterty starego, pożółkłego papieru, trochę szmat, parę przedmiotów z motywem czaszek. W środku widzę jakiś ruch. Oddalam się od szyby próbując zlokalizować jakiś szyld, czy chociaż jego pozostałości. W końcu go odnajduję. Duży, drewniany , jakby nadpalony, wisi z boku lekko przekrzywiony. Kształtem przypomina jaszczurkę. Na środku szyldu widzę napis, jednak litery są tak zamazane, że..Nagle zerwał się wiatr. Zimno i przerażenia nagłym, groźnym podmuchem sprawia że zaczynam całą się trząść. Efekt potęguje jeszcze miejsce w którym się znajduję. Nie muszę mieć koło siebie swoich rodziców by widzieć przed sobą ich przerażone twarze na myśl, że ich kochana młodsza córeczka zapędziła się ( i to sama! ) w miejsce takie jak to. Oh wiem, normalnie też raczej nie przyszłabym tutaj, ale tak jakoś wyszło. Z nieba lecą pierwsze, zimne krople. Marszczę nos. Jak zwykle zapomniałam parasola, a różdżkę dostanę dopiero wieczorem. Mimo, że poza Hogwartem, przed ukończeniem pełnoletności nie wolno nam wykonywać żadnych zaklęć, to jednak na te najprostsze mamy niejako pozwolenie więc mogłabym sobie pomóc. Ponieważ jednak nie mam jak., postanawiam zrobić jedną z głupszych rzeczy na jaką mogę wpaść. Podchodzę do frontowych drzwi i naciskam klamkę. Odwagi dodaje mi fakt, że drzwi jednak są otwarte. Nie będę mokła na dworze. A coś ciekawość... przeczucie? nie da mi spokoju póki nie wejdę do środka. Drzwi zamykają się z cichym trzaskiem. Coś, co pewnie miało być odpowiednikiem dzwoneczków sygnalizujących nadejście gościa brzęczy głucho i groźnie. Wyglądać też nie wygląda zbyt przyjemnie. Długie, szare sznurki oplecione jakimiś metalowymi kawałkami,dziwnego drutu z małymi, jakby mysimi czaszkami . W sklepie jest nieznośnie ciemno i duszno. Śmierdzi kurzem, wilgocią i starymi rzeczami. Marszczę nos.Odwracam twarz zdegustowana i wpadam na niską postać. Mężczyzna przede mną jest dość korpulentny, odziany w staromodną, wysłużoną szatę z fioletowo zielonego materiału. Ma ogromne, głęboko osadzone w oczodołach oczy, które wwiercają się we mnie podejrzliwie. Cóż, po właścicielu, a zakładam , ze nim właśnie jest, w takiej dzielnicy nie spodziewałabym się oczywiście dobrodusznej pani w drucianych okularkach ze szczerym uśmiechem, ale mimo wszystko to jego spojrzenie mnie przeraża. Mężczyzna taksuje mnie wzorkiem.
- Czego ślepa ce ? -pyta skrzekliwym,podejrzliwym głosem.
Eee...ślepa? Zastanawiam się w myślach, czuję na plecach ciarki kiedy słucham jego głosu.
-Ślepa wzroku nie ma , nie zobaczy tego co jest, bo widzi nie takim jakim jest, ślepa odejść jak najprędzej.
Mimo iż byłam przygotowana na niezbyt miłe przywitanie to jednak nie tego się spodziewałam. Żadnych uprzejmości, żadnego zrozumienia, czy zapytania, na pierwsze pytanie nawet nie dał mi szansy odpowiedzieć. Szykuję się do wyjścia. Trudno, najwyżej zmoknę. Odgarniam lewą ręką włosy za ucho, szepczę jakieś niezrozumiałe 'do widzenia' . Gdy się odwracam nagle znowu dzieje się coś dziwnego. Instynktownie podchodzę do oszklonej komody. Za sobą słyszę protesty dziwaka. Nie słucham Podchodzę jeszcze bliżej. Krew znowu szybciej tętni mi w żyłach. Obrączka pulsuje dziwnym ciepłem. Staję naprzeciw szyby. Co teraz? Przede mną, na rozciągniętym, kiedyś chyba szkarłatnym i drogim, teraz zaś przykurzonym, starym i powyżeranym przez mole suknie, leżą różne dziwne przedmioty. Świeczniki, szkatułki, coś czego zastosowania nie jestem w stanie określić na pierwszy rzut oka i biżuteria. Moją szczególną uwagę przykuwa naszyjnik. Długi, delikatny, zaśniedziały łańcuszek o małych ogniwach, z medalionem na środku. Właśnie medalion wzbudza we mnie dziwne uczucia. Jest srebrny, małe zdobienia wiją się wokół ciemno zielonego jadeitu. Lewa dłoń rozgrzewa się wyciągam ją by dotknąć naszyjnika.
Mała, brudna dłoń łapie nieoczekiwanie za mój przegub. Mrugam gwałtownie oczami. Czuję niezadowolenie.Spoglądam na właściciela. Co z niego za sklepikarz skoro nie daje klientom pooglądać swojego towaru? Nie dziw, że wylądował na ulicy takiej jak ta, a jego sklep wieje starością i zapuszczeniem skoro nie stara się sprzedać swoich produktów! Człowieczek przygląda mi się ciekawie, mrużąc swoje duże oczyska. Na jego twarzy maluje się wąski uśmiech. Na moje szczęście wąski. Nie chciałabym obejrzeć pełni tego, czego przedsmak mam przed oczami. Facet chyba w życiu nie słyszał o czymś takim jak dentysta czy jego magiczny odpowiednik. Z przodu ma "bardzo uroczy" aż jeden ząb, żółty i przekrzywiony. W środku co prawda widać jeszcze parę, ale czuję się szczęśliwa, że nie muszę przyglądać się jego uśmiechowi w całej okazałości. Po chwili ciszy ponownie rozlega się jego głos.
- A może ślepa, jednak widzieć coś? - pyta sam siebie, z kącika ust płynie mu odrobina śliny, która cienką strużką leje się po jego brodzie. Mężczyzna nie zwraca na to uwagi i kontynuuje:
-Ślepa szuka złych zabawek, takie zabawki nie są dla ślepców, cza widzieć i wiedzieć by widzieć. Zostaw w spokoju to co czeka. Nie czekać  na ślepych to. Ślepi nie.. - nagle skrzekliwy głos zamiera. Mężczyzna rozwiera szeroko swoje oczy wpatrzony w moją rękę. Instynktownie podążam za jego wzrokiem, który spoczywa na... mojej lewej ręce. Oczy prawie wychodzą mu z orbit.
-Nie.. nie.. nie..nie..nie.nie -zaczyna powtarzać jak mantrę i skrzeczeć coraz głośniej. Nie myśląc dłużej wybiegam jak najszybciej się da na deszcz nie troszcząc się by zamknąć za sobą drzwi, jeszcze długo słyszę w głowie, zwielokrotnione echem słowa mężczyzny.
Uspokajam się dopiero po chwili. Rozglądam się dokoła wypatrując kogokolwiek.  Na ulicy nie ma nikogo. Pojedyncze krople zmieniły się w ulewę i wygoniły nawet tych ostatnich śmiałków. Zwalniam kroku. Nie ma powodów do obaw. Po prostu trafiłam na jakiegoś dziwnego, pokręconego szaleńca, który mówił trzy po trzy. Wchodzę w róg ulicy. Ponownie oglądam się za siebie gdy nagle usta przykrywa mi czyjaś ręka i coś ciągnie mnie w głąb zaułka. Z moich ust wydobywa się zduszony krzyk. Szarpię się mocno w uścisku. Ciało wykręca się na wszystkie strony. Ręce młócą powietrze. Nie mogę oddychać . Napastnik szarpie mną mocno. Ciągnie w ciemność. W zaułku prawie nic nie widać. wąska smuga światła oświetla tylko bardzo mały kawałek przestrzeni. Coś mokrego i włochatego przebiega mi po nodze. Napastnik odwraca mnie twarzą do siebie. To mężczyzna ze sklepu. Przerażona ponownie próbuję krzyknąć, lecz gdy nabieram powietrza do ust, jego blada, pokrzywiona ręka zaciska się na mojej szczęce. Dyszę ciężko. Po plecach spływa mi strużka potu. Mokre ubranie przywiera do skóry. Ręka pali mnie żywym ogniem. Mężczyzna przybliża swoją twarz do mojej. Cuchnie pleśnią i czymś zepsutym. Robi mi się niedobrze. Wiem, że jeszcze chwila a zemdleję z braku tlenu . Drugą ręką, tą, której akurat nie używa do podduszani mnie, chwyta mocno za moją dłoń i wykręca boleśnie. Wyrywam się jak szalona. Skóra na dłoni pali coraz mocniej.
-Daj....Ty nie brać co nie twoje ... - syczy, mocno łapiąc mnie za palce.
- Pan być zły jak się dowiedzieć, ślepa mieć Oksydiona...  - gładzi lekko palcem moja obrączkę. Nagle syczy głośno, a twarz przecina mu grymas niezadowolenia.
-Ślepa nadużyć tego co mieć, teraz Oksydion nie poznawać.. Pan być bardzo zły
Ponownie szarpię się jak mocno tylko potrafię, W końcu uwalniam prawą rękę i mocno boję w twarz stojącego przede mną właściciela sklepu. Na jego bladej twarzy powstaje duża czerwona plama. Mężczyzna nie reaguje. Cały czas przygląda się tylko mojej lewej dłoni.Zaczynam coraz bardziej panikować gdy z oddali słyszę kroki. Wysoka postać pojawia się nagle koło nas. W ręku trzyma różdżkę.
-Ej tam! - krzyczy - Zostaw ją!
Sklepikarz wciąż nie reaguje. Postać zbliża się. W paśmie światła widzę, że jest to młody, wysoki chłopak. Serce bije mi radośnie. Chłopak zbliża się celując różdżką w głowę mężczyzny. Na jego twarzy widnieje zacięty wyraz.
-Powiedziałem ... masz natychmiast puścić tę dziewczynę!
Mężczyzna nagle ożywa. Jego ręce przestają wbijać się w moje ciało. Drżą teraz na wysokości klatki piersiowej właściciela. Mimo że sklepikarz nie jest dużo niższy od chłopaka to korzy się jak sługa. Stoi z opuszczoną głową i trzęsie się jak liść na wietrze. Aż trudno uwierzyć, że przed chwilą na mnie napadł i wykręcał boleśnie moje ręce.
-Odejdź - chłopak rzuca krótko.
Sklepikarz kiwa głową parę razy. Odchodzi chwiejnym krokiem, cały czas drżąc i lekko podrygując.
Spoglądam na chłopaka. Na twarzy wykwita mi szeroki uśmiech wdzięczności.Już otwieram usta by wylewnie podziękować swojemu wybawicielowi, kiedy ten zwraca się do mnie ostrym tonem:
-Jeśli nie chcesz mieć kłopotów to ich nie szukaj. Nie zawsze znajdziesz wybawiciela, pamiętaj, pewne rzeczy nie tworzy się dla zabawy dzieci. I z tymi słowami odchodzi. Szybko i prawie bezszelestnie. Zostaję jeszcze jakiś czas w zaułku, mocno przyciskając lewą rękę do piersi. Nie mam pojęcia co jest grane.Ale zaczynam się bać

2 komentarze:

  1. Też bym się zaczęła bać. Biedna Lily.. Wplątała się w cos strasznego... przypadkiem. Będzie jeszcze ten gościu ^^?
    Szal, S&s

    OdpowiedzUsuń