sobota, 28 września 2013

Rozdział osiemnasty.

Patrząc na trzymany przed sobą plan zajęć aż jęknęłam. Na głos. Dwie godziny eliksirów. Mamuniu. Jak ja sobie niby z tym poradzę? W wyobraźni poczułam już kolejne odciski, rosnące bąble i inne rzeczy, jakie powstawały mi na rękach gdy warzyłam swoje eliksiry. Nie, zdecydowanie nie byłam już zdolna do przełknięcia ani kęsa mojej kanapki z dżemem. Wzdrygnęłam się. Jane poklepała mnie współczująco po ramieniu zajęta czytaniem. Dorcas siedziała dziwnie cicha. Ann zajmowała się przekonywaniem Simona, by nie wysyłał do rodziców listu by po niego przyjechali. Generalnie panował standardowy,początkowy rozgardiasz. W duchu zanotowałam sobie by zwrócić się do nowej pielęgniarki z prośbą o jakieś leki uspokajające. Miałam trudności ze spaniem. Jane wesoło chrupała grzanki obok mnie, przeglądając Proroka i zostawiając na nim tłuste ślady po maśle. Śmiała się właśnie z kolejnego opowiadania, zamieszczanego co tydzień przez jej ulubioną autorkę.Kobieta faktycznie miała talent i ... kochała "mugolszczyznę". Był to ponoć jej jedyny sposób na wyrażenie tej miłości, bo pochodziła z bardzo rygorystycznej, wiekowej rodziny, czcicieli czystości krwi. Ponieważ zawsze pisała pod pseudonimem, nikt nie był wstanie stwierdzić kim ta na prawdę jest. Jane po raz chyba piaty wybuchnęła głośnym śmiechem, który nagle urwał się w połowie, a dziewczyna zaczęła krztusić się nerwowo. Popatrzyłam na nią zdziwiona i nadstawiłam rękę. Przyjaciółka potrząsnęła jednak głową. Wkrótce doszła do siebie i czym prędzej przerzuciła kolejną stronę.
-Emm.. muszę przestać jeść czytając - powiedziała uśmiechając się niemrawo. Dopiła swój sok i czym prędzej ruszyła przed siebie.
-Mam.. list do napisania - rzuciła na odchodnym i wyrwała do przodu z
-Hej! A co z gazetą? - krzyknęłam, ale była już na schodach. Zawiedziona spojrzałam na swoją niedojedzoną kanapkę. Liczyłam, ze chociaż "Zbuntowana" poprawi mi dzisiejszy nastrój jednym ze swoich opowiadań, których sama też byłam fanką.
***
-Ej, stary, masz to ? - spytał szeptem Syriusz kumpla.
-No ba!- dobiegło zza rogu. Po chwili tuż obok niego zjawił się Potter z dużym kartonowym pudłem.
Stojący na czatach Black popędził kumpla ręką, dając przy okazji znak, ze droga wolna. Nie mogli użyć pelerynki niewidki ze względu na tłum uczniów, który będzie tędy zmierzać za parę minut na lekcje.
-Wiesz, że musimy się pospieszyć!
-Oh, sam sobie targaj. Strasznie to niewygodne-Syriusz tylko przewrócił oczami. Cichaczem przekradli się do lochów. Chcieli ładnie przywitać nowego nauczyciela eliksirów. Gustownie. Po Huncwocku,
-Ponoć kiedyś już uczył w Hogwarcie, wiesz? - spytał Black kumpla, gdy przemykali się ciemnymi korytarzami.
-Serio?
-Noo.. był nawet opiekunem Slytherinu.
-Już chyba za nim nie przepadam - mruknął Potter. Zbliżali się do drzwi. Trwała właśnie przerwa obiadowa, więc większość uczniów i nauczycieli znajdowała się w Wielkiej Sali. Chłopcy cichaczem weszli d klasy i zamknęli drzwi rzucając przy okazji zaklęcia ochronne.
-No... to bierzemy się do roboty - mruknął złowieszczo Syriusz rozglądając się po sali.
***
Jack gwałtownie uderzył stopami o ziemię . Rozejrzał się czujnie dokoła i uśmiechnął usatysfakcjonowany.
Poprawił sobie ubranie otrzepując je dłonią z kurzu. Z kieszeni wyjął mały, pozłacany zegarek na łańcuszku. Przejechał palcem po tarczy, zatrzymując się na jednej z cyfr. Zegarek poruszył się, zadrgał, nieznacznie się powiększył po czym z cichym "pyk" wrócił do swojej dawnej postaci. Jack uśmiechnął się do się do siebie i ponownie rozejrzał. Nie musiał czekać długo. Z oddali dobiegł go  głośny syk wypuszczanej pary a po chwili zza drzew w oddali wynurzyła się błyszcząca, czerwona lokomotywa, którą młodzieniec czujnie śledził wzrokiem. Pojazd zatrzymał się nagle. Wokoło niego przestrzeń dziwnie się załamała. Przypominało to trochę łunę jaką tworzy nagrzane powietrze tuż nad ziemią w gorące dni. Tylko było szare. I gęste. Jak ruchoma, żywa mgła. Chłopak zmrużył oczy czekając na rozwój wypadków. Po namyśle wyciągnął z kieszeni różdżkę i mruknął zaklęcie. Jego słuch mocno się wyostrzył. Skrzywił się mocno gdy do jego uszu dotarły zwielokrotnione zaklęciem uczniowskie krzyki. Z różdżki przytkniętej do ucha wyleciał jeszcze jeden promień magicznego światła. Tym razem słyszał już tylko przemawiający złowieszczo głos. Dziwnie znajomy głos, którego nie słyszał od bardzo dawna. Podszedł bliżej. Gdy przemówienie dobiegło końca odczekał jeszcze chwilę i stanął za pobliskim drzewem. Po dłuższej chwili pojazd ruszył wolno po torach. Dziwna łuna zrzedła i zniknęła. Gdy pociąg zaczął nabierać prędkości, otworzyły się jedne z drzwi. Średniego wzrostu postać zeskoczyła i bez zachwiania wylądowała na miękkiej trawie. Szybko zlustrowała przestrzeń wokół siebie i ruszyła żwawym krokiem w stronę jednego ze wzgórz. Jack zaklął ze swego miejsca. Nie chciał jednak pokazywać Eligiuszowi, że to aptekarz jest teraz górą . Pośpieszył więc za znikającą postacią.
***
Z bólem serca szłam wolnym krokiem w dół po schodach . Świadomość pogrążenia się przed nowym nauczycielem jeszcze bardziej mnie dobijała. Poprzednia pani profesor była o tyle wyrozumiała, że jeżeli nie spowodowałam większych zniszczeń, ani nikt nie został poszkodowany, przymykała oko na beznadziejny stan moich wywarów.Zwykle na eliksiry szłam w otoczeniu podtrzymujących mnie na duchu przyjaciółek jednak dziś.. no cóż. Ann gdzieś się szlajała. Jane siedziała jeszcze w dormitorium, no a Dorcas szła przede mną i się nie odzywała. Próbowałam nawet parę razy do niej dziś zagadać ale była w wybitnie złym humorze, ponieważ ani razu nie zwróciła na mnie uwagi ( mimo iż krzyczę stosunkowo głośno). Nie wiadomo kiedy znalazłam się idąc za tłumem Gryfonów w lochach. Przepełnione wilgotnością powietrze sprawiło, że włosy stanęły mi na karku. Otuliłam ramiona rękami kuląc się w sobie i zwolniwszy kroku podążałam za gryfonami. W swojej wyobraźni właśnie stałam się owcą. Małą, białą, ładniutką owieczką. Z puszystym futerkiem. Małym, złotym dzwoneczkiem na szyi. Przywiązanym czerwoną kokardką. Idącą na rzeź. Uczniowie leniwie wlewali się do klasy głośno dyskutując ze sobą. Jak przez cały dzień wszyscy wszystkim opowiadali swoje niezwykłe, wakacyjne przygody. Za każdym razem opowiadane głośniej i bardziej ekscytująco.
Wchodząc rozejrzałam się nerwowo po sali. Była ... inna . Jakby. W pamięci starałam się odnaleźć wspomnienie z dawnych lochów. Zdecydowanie dużo się zmieniło. Całe ściany pokryte były powiększonymi  kartami pergaminu z namalowanymi roślinami i zwierzętami. Robiło to ogromne wrażenie, ponieważ rysunki były tak dokładne, że... sprawiały wrażenie rzeczywistych, mimo iż wszystkie namalowano czarnym atramentem. Ocknęłam się jednak z zadumy i cicho zajęłam swoje miejsce w najbardziej oddalonym miejscu sali. Mężczyzna, który pojawił się po chwili, wyglądał na ... typowego domatora. Mimo średnio zaawansowanego wieku, pod szatą rysowała mu się już pokaźna kopułka,  włosy mocno przerzedziły się, a policzki lekko opuchły. Nie sprawiał jednak wrażenia chodzącej kostki lodu, więc pomyślałam, że póki co nie jest źle. Profesor udzielił nam przydługiego wykładu . Zaczął od znaczenia eliksirów, tego dlaczego powinniśmy się do niego przykładać. Jako argumenty podawał własne lub cudze dokonania, co jeszcze przeciągało sprawę. Później przeszedł do listy znaczących absolwentów i ludzi, których zna, a którzy osiągnęli w życiu bardzo wiele, którzy tez mieli wspaniałą okazję do rozwijania swojego talentu pod jego czujnym, profesorskim okiem. Tak upłynęła pierwsza godzina. Siedzący na drugim końcu Huncwoci rozmawiali o czymś z ożywieniem, spoglądając po sobie nerwowo. Zwrócili tym samym na siebie uwagę Slughorna, co przedłużyło jeszcze wykład o kolejne dwadzieścia minut, spędziliśmy je na słuchaniu o aktywności ludzi w młodym wieku, W moim sercu zakiełkowało malutkie ziarenko. Z każdym kolejnym słowem, jakie kierował do nas profesor rosło i kiełkowało. Przede mną jawiła się wizja odłożenia w czasie publicznej porażki o parę dni! Niefortunnie jednak profesorek skończył .Z przerażeniem rozejrzałam się po sali szukając ratunku.
- A teraz zapraszam do roboty ! - powiedział radośnie profesor wymachując różdżką. Kociołki kręcąc się poszybowały w górę, a następnie spoczęły nad paleniskami. Następne zaklęcie rozpaliło delikatny ogień. Kolejne napełniło kociołki wodą. Znikąd ratunku. Dziewczyny daleko ode mnie. Ręce zaczęły mi się już trząść.
***
Horacy Slughorn rozejrzał się zadowolony po zgromadzonych. Mimo swoich wcześniejszych obiekcji nie byli chyba tacy najgorsi. Z namysłem pogłaskał się po niewielkich, rzadko rosnących igiełkach na brodzie.  Jego uwagę przykuło w szczególności pewne trio. Dwójka pochodząca z Gryfindoru. Było to o tyle dziwne, że co do jednego miał pewność, że jest Blackiem.Ale Black w Gryffindorze? "Tych oczu nie pomylisz" - powiedział do siebie. A Blackowie zawsze byli wielcy. Uśmiechnął się do siebie. Zaraz jednak uśmiech przygasł mu, gdy wracając do przeszłości natrafił na pustkę. Na twarzy wystąpiły mu krople potu, które szybko starł rękawem. Zaczął przechadzać się po sali. W zamyśleniu zaglądał do poszczególnych kociołków. Nie było tak najgorzej. Pochwalił nawet jednego czy dwóch uczniów. Zmierzając w dalszą część sali nagle niespodziewanie wpadł na kogoś. Dziewczyna krzyknęła głośno i w tym momencie nieuważnie przechyliła trzymaną w ręku fiolkę. Zawartość kociołka zasyczała złowieszczo.
- Dziewczyno! - krzyknął przerażony, łapiąc ją za rękę i odciągając od paleniska.
- Co ty niby chcesz z tym zrobić?! - powiedział ostrym tonem, wyrywając spłoszonej Gryfonce z ręki nieoznakowaną fiolkę. Zmrużywszy oczy przyjrzał się dobrze zawartości.
- Dlaczego używasz substancji, których nie ma w instrukcji?! A na dodatek robisz o tak nieuważnie?!- teraz już krzyczał całkiem głośno. Nieodpowiedzialna dziewucha nie zdawała sobie nawet sprawy jakie krzywdy może wyrządzić swoim działaniem.
Zaciskając palce na różdżce szepnął szybko zaklęcie do parującego kociołka.
- Odejmuję Gryffindorowi pięć punktów za nieroztropne działania. Uczniowie w tej chwili WYJŚĆ!! - powiedział donośnym głosem. Wokół rozległy się mieszane pomruki. Część cieszyła się ze skróconych zajęć, część narzekała, że nie może dokończyć eliksiru i nie dostanie obiecanej oceny. Profesor ponownie spojrzał na czerwoną Gryfonkę. W momencie gdy otwierała usta by po raz kolejny mamrotać przeprosiny, powiedział:
-A panią, panno nieuważna zapraszam na szlaban. Taka nieuwaga stanowi bardzo poważne zagrożenie. Należy się jej więc oduczyć.
_____
Aaaa wiem! Strasznie długo mnie nie było. A notka nie jest powalającej długości. No ale dobre i to na początek. Nie wiem kiedy zdołam napisać kolejną część. Postaram się jednak wyrobić w miarę szybko.

3 komentarze:

  1. Yay! Notka!
    Fakt, dawno Cię nie było, więc nie ogarnęłam do końca o co biega. Może zaczniesz coś wyjaśniać w końcu, co?
    Biedna Lily, a ponoć była bardzo dobra z eliksirów... Czyżby Slughorn udizelał jej potem korepetycji...?
    Never mind. Czekam jak zwykle z anielską (nie)cierpliowścią...
    Szalona, S&S

    OdpowiedzUsuń
  2. Syriusz <3 O bosh jak ja go kocham :* A rozdział bardzo fajny ^^ I oczywiście czekam na więcej ,( muszę nadrobić )

    Lena :D

    OdpowiedzUsuń